Polska 2014, strona 2 | Karmelito.bikestats.pl Rower to jest świat

Info

avatar Blog prowadzi Karmelito z miasta Kraków. Przejechałem 5165.63 kilometrów Moja prędkość średnia wynosi 18.05 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Karmelito.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska 2014

Dystans całkowity:695.19 km (w terenie 16.00 km; 2.30%)
Czas w ruchu:53:48
Średnia prędkość:12.92 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:53.48 km i 4h 08m
Więcej statystyk
  • DST 90.20km
  • Teren 8.00km
  • Czas 07:21
  • VAVG 12.27km/h
  • Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
  • Aktywność Jazda na rowerze

DZIEŃ 5 - GORĄCOO!!!

Czwartek, 31 lipca 2014 · dodano: 21.09.2014 | Komentarze 0

MICHAŁ
Rano gospodyni zaskakuje nas śniadaniem. Przyniosła cały duży talerz naleśników! Jednak przed tymi smakołykami musimy zjeść kolację – jak zwykle głód trochę mocniej przechylił opakowanie z makaronem. Przed Chełmem pokonujemy jeszcze kilka wzgórz. Miasto jak miasto. Ładna starówka, reszta jak wszędzie. Dobrym pomysłem są natryski w centrum, które w upalne dni takie jak dzisiejszy robią dającą ulgę mgiełkę.

W gorący dzień świetna sprawa!
W gorący dzień świetna sprawa! © Karmelito

Na wyjeździe z miasta skręcamy w złą stronę pod wiaduktem i musimy nadrabiać drogi. Za miastem dopada nas niemiłosierny skwar. Siły wyparowują. Droga całkiem niezła, ale Justyna jak się okazało ma złe siodełko. Czuje duży ból przy jeździe. Jakimś cudem udaje nam się dojechać przez lasy sobiborskie do Okuninki. Po drodze traciliśmy asfalt pod kołami. A na sam koniec burza nas ostro pogoniła. Nad jeziorem małe Las Vegas. Pełno barów, klubów jak na jakimś kurorcie. Co najgorsze wszędzie stoją stragany z największym chińskim …. Jeszcze samo to, że są… no cóż. Ale ile ludzi coś tam kupuje! Normalnie w depresje można wpaść patrząc na to. Na polach namiotowych podobny ścisk. Nam na szczęście udaje się znaleźć prawie puste, nie drogie i przyjemne. Rozbijamy się pośród deszczu i błyskawic. Na szczęście największa nawałnica mija nas gdzieś bokiem. Po burzy szybki prysznic i lulu.

Sobibór - obóz zagłady
Sobibór - obóz zagłady © Karmelito

JUSTYNA
BOLI MNIE TYŁEK. DZIĘKUJĘ. DOBRANOC.





Bo dziewczyny lubią... podjazdy :P
Bo dziewczyny lubią... podjazdy :P © Karmelito

Ciekawy kształt
Ciekawy kształt © Karmelito

Route 2 768 976 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014


DZIEŃ 4- BO GÓRKI SĄ SUPER!!

Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 12.09.2014 | Komentarze 0

Słitfocia na dobry początek dnia
Słitfocia na dobry początek dnia © Karmelito


JUSTYNA
Budzik jak zwykle chce żebym wstała o 7. HA! Nic z tego zły budziku! Michał jednak nie ma litości i o 8 już się zbieramy. Kolacja, znaczy śniadanie pyszne, bo nie kanapki. Potem stały punkt programu, czyli słitfocie i... komu w drogę temu czas! Wczoraj trochę bolał tyłek, ale dzisiaj nic! Do Zamościa wjeżdżamy dość ruchliwą drogą i to już nam powinno powiedzieć, żeby stąd jechać jak najszybciej, ale nie! Uparcie brniemy i miasto nas okropnie rozczarowało. Zamek ruina, wyjazd ponad 1h i ruch nieziemski! Tak, rowerzyści nie lubią dużych miast- całkowicie rozumiem. Jedyny plus Zamościa? Sklep rowerowy i Michał w końcu ma lusterko.


Jak zawsze uśmiechnięty
Jak zawsze uśmiechnięty © Karmelito


Po wyjeździe kierujemy się na Chełm i szukamy sklepu by zrobić przerwę- znajdujemy po bagatela 8 km. Zmęczeni do granic połykamy kanapki w 3 sekundy a butelkę wody w 2 ;) Wjeżdżamy w Skierbieszowski Park Krajobrazowy i... o matko! Jestem w niebie! No może nie do końca. Te podjazdy mogą człowiek wykończyć. Żeby nie przesadzić: TU SĄ SAME PODJAZDY! No dobra, dobra nie same. Dobrze że są te dwie rzeczy, które rekompensują te górki: zjazdy (najlepszy 50km/h) i widoki (bezcenne!). Po 20 km zaczynamy być głodni i sfrustrowani bo nigdzie nie ma otwartego sklepu! Przez 20 km nic! Ale wreszcie Wojsławice i Groszek! Tak! Jesteśmy uratowani! Robimy pół godziny przerwy na lody (standard) i kanapki (ileż można!). Potem już tylko kilka długich i ostrych podjazdów i Michał pociesza:
-”Ten już będzie ostatni”
Znajdujemy miłą rodzinę, która pozwala nam rozbić się u nich w sadzie. Dostajemy duuuużo wody i pomidorków (pycha!).


MICHAŁ
Poranny standard – alarm przekładamy trzykrotnie i wstaję po 7:30 czynić swoją powinność. Dziś jednak okrojoną, bo za śniadanie robi nam reszta wczorajszej kolacji. Jakaś rządza jedzenia spowodowała, że wrzuciłem za dużo makaronu i bęc… Ale herbatę i tak trzeba zrobić. Po pamiątkowych zdjęciach ruszamy i… na dobry początek przyklejamy się do asfaltu.


Przypadek?
Przypadek? © Karmelito


Po około 10 kilometrach docieramy do Zamościa. Starówka bardzo nam się podoba – te kamieniczki i ratusz. Ale pałac Zamoyskich bardzo rozczarowuje. Szczerze to dla nas był brzydki. Obok niego w parku robimy przerwę na kanapeczki z dżemikiem „ omc teściowej”. Trzeba znaleźć sklep rowerowy. Już sporo ujechaliśmy, a w sakwach zapasowych dętek nie uświadczysz. Jest niedaleko i całkiem nie drogi. Ja dodatkowo zaopatruję się w lewe duże lusterko.

–dlaczego masz takie duże lusterko?

–żeby Cię lepiej widzieć! :)

Jak widać nie jestem w stanie najeść się kanapkami hahaha


Rynek Zamojski
Rynek Zamojski © Karmelito

Wyjazd z Zamościa przysparza nam lekkich problemów, ale nie jest źle. Źle za to jest w tej okolicy ze sklepami. Od wyjazdu z miasta nie było żadnego sklepu przez prawie 10km. Niestety ta pustka nas nie nauczyła robić zakupów na zapas. A kolejny sklep znaleźliśmy dopiero 20 km dalej! Chleb i woda się skończyły. Dziwny ten rejon… Od Zamościa zaczęły się duże wzgórza(a ja naiwny myślałem, że za nim się skończą!), ale Justyna świetnie się spisuje. Po drodze mijamy piękne domki. Też takie chcemy! Ale wszystko w swoim czasie. Głodni wpadamy do Wojsławic. Wykupujemy pół sklepu, siadamy na rynku i oddajemy się smacznej konsumpcji. Kanapki z pasztetem i serem to jest to! A na deser wafelki oblane(skapującą) czekoladą. Pycha! Nie chce się nam ruszyć bo wiemy, że podjazdy czekają. I to ile! Jeden za drugim.


Nie obijać się - podjeżdżać!
Nie obijać się - podjeżdżać! © Karmelito

Gdy już ochoty brak, wjeżdżamy w wieś i szukamy noclegu. Znajdujemy w sadzie pewnej rodziny. Dostajemy wodę , pomidory i informacje. Okazuje się, że aby przejechać drogą rowerową nad samym Bugiem, trzeba poinformować o tym straż graniczną. Dowiadujemy się również, że w tej okolicy przemyt ma się dobrze i każdy kto w zasięgu wzroku ma czarnego pędzącego jeepa powinien jak najszybciej oddalić się od drogi, ponieważ kierowca mający towar o wartości 200 tys. złotych za nic ma wszystko inne na jezdni.


Nasz ulubiony znak :)
Nasz ulubiony znak :) © Karmelito




Chmurkowe kompozycje
Chmurkowe kompozycje © Karmelito

Gra cieni
Gra cieni © Karmelito


Route 2 768 971 - powered by www.bikemap.net

Kategoria Polska 2014


DZIEŃ 3- Z PRĄDEM TEŻ CZASEM CIĘŻKO

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 02.09.2014 | Komentarze 0

Piękny Wieprz
Piękny Wieprz © Karmelito

MICHAŁ
Rano wstaje wcześniej, żeby zrobić śniadanie. Wszystko gotowe, budzę Justynę i okazuje się, że źle się czuje i bardzo Jej zimno .Zły znak. Jadę szybko do sklepu po herbatę. Kilka minut później jest już gotowa i… działa. Samopoczucie znacznie się poprawia. Wyruszamy z poślizgiem po kilku słitfociach i oddaniu piwa jednemu z turystów (zwierzynieckie nam całkiem nie podeszło).Droga do Krasnobrodu okazuje się mocno pofalowana, ale Justyna dzielnie pokonuje podjazdy. W mieście dłuższa przerwa. Lody, kanapki etc.

Jak zawsze szczęśliwi i uśmiechnięci :)
Jak zawsze szczęśliwi i uśmiechnięci :) © Karmelito

Zaraz za miejscowością jest zespół zalewów, między którymi przejeżdżamy. Pełno turystów… Niedługo po konsultacjach z miejscowymi odnajdujemy drogą na Hutki. Tam też zaraz przy drodze trafiamy na organizatora spływów po Wieprzu. Bierzemy najdłuższą trasę. Rowery zostawiamy na przyczepce. Początkowo nasze ruchy są mocno nieskoordynowane. Płyniemy na „pijaka” od brzegu do brzegu. Z czasem jest coraz lepiej. Rzeka pięknie się wije przez pola i lasy. Urocze zakola wołają nas do siebie. Spływ taką rzeką to sama przyjemność. Po drodze mamy trzy przenoski, z czego dwie dookoła młynów, a jedna przez zawalony most.

Smaaaajl
Smaaaajl © Karmelito

Kończymy przy moście w Guciowie, gdzie po chwili przyjeżdża po nas organizator. Pakujemy rowery i jedziemy dalej. Po kilku kilometrach odbijamy na Zamość. Początkowy odcinek masakryczny. Dalej trafiamy na świeżutki asfalt – aż się kleimy. Powoli zaczyna się ściemniać, gdy docieramy do miejsca planowanego noclegu. Okazuje się, że „to coś niebieskie” zaznaczone na mapie to stawy rybne. I z kempingu kicha. Zostało tylko kilka kilometrów do Zamościa więc już dalej nie ma sensu jechać , chyba że chcemy płacić za hotel. Wracamy się więc kilka kilometrów do miejsca, gdzie widzieliśmy ostatnie szyldy „noclegi”. Zajeżdżamy do jednego – willa pełna luksów. Dlatego o namiot nawet się nie pytamy tylko szybko się zmywamy. Kawałek dalej – tu już wygląda normalnie i możemy się rozbić. Mamy łazienkę, stoliki i…. peeeeełno komarów. Na kolacje standardowo makaron z sosem i parówkami. Padamy bez sił.

Parki Narodowe to my lubimy! :)
Parki Narodowe to my lubimy! :) © Karmelito

Piękna moja :)
Piękna moja :) © Karmelito

JUSTYNA 
Rano czuję się fatalnie. Wszystko boli... Ale co robić? Możemy zostać gdzie nie za bardzo nam się podoba ale... jak tu zostać kiedy przygoda dopiero czeka? Zbieram tyłek o 10 , Michał robi śniadanie, potem kilka wspólnych zdjęć i w drogę. Na dzień dobry/(zły?) długie podjazdy i wiatr w twarz. Coś wprost wymarzonego dla mnie! Po 2h jazdy wreszcie Krasnobród. Szczerze miałam dość tych podjazdów. Krótki postój na „obiad” i za zalewem z tysiącami turystów znajdujemy leśną ścieżkę na Hutki.

Tak to znowu my!
Tak to znowu my! © Karmelito

Dzisiaj mała zmiana środku transportu – z roweru na kajak! Zostawiamy rowery u organizatora, który po spływie przywozi je nam na miejsce końca spływu (mamy zaufanie bo nawet rowerów nie zapieliśmy :D ). Pływaliście kiedyś kajakiem od brzegu do brzegu? Nie? Bo ja tak i to fajna sprawa. Polecam! Pełno śmiechu i dużo wody w kajaku gwarantowane. Tylko 3 razy przenosimy kajak. W sumie to Michał bo co ja będę dźwigać ;) Po tej przerwie znów czas na rowery. 6km do sklepu to aż za dość dla takich wygłodniałych kajakarzy jak my. Kanapki znikają w oka mgnieniu i już pędzimy do zalewu na nocleg. 8km jednak zrobiliśmy niepotrzebnie, bo zalew to hodowla ryb i nici z noclegu. Cofamy się kilka km i znajdujemy miejsce na namiot u starszej Pani, która ma domek do wynajęcia. Będzie prawdziwy prysznic! Hip hip hura!

Luksusowy nocleg ^^
Luksusowy nocleg ^^ © Karmelito




Route 2 768 965 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014


  • DST 70.80km
  • Teren 8.00km
  • Czas 05:49
  • VAVG 12.17km/h
  • Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
  • Aktywność Jazda na rowerze

DZIEŃ 2- JAKI TU SPOKÓJ...

Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 27.08.2014 | Komentarze 0

Ożanna i My  - Simply the best!
Ożanna i My - Simply the best! © Karmelito

MICHAŁ

„Przypadkowo” rozbiliśmy się w takim miejscu, że poranne słońce wznosiło się za murem lasu. Budzik odkładany kilkukrotnie. W końcu pierwszy wstaje ja. Przecież przegrałem, przepraszam wygrałem w makao tygodniową przyjemność wcześniejszego wstawania i robienia śniadania. Jest koło 8. Po chleb trzeba się niestety pofatygować. Najpierw po rower – dla bezpieczeństwa przypięliśmy tuż obok domu właścicieli, a później kilometr do sklepu. Kanapki z takiego świeżutkiego chlebusia mniaaaaam. Ruszamy po 10, gdy żar już leje się z nieba a wiatr dmie w twarz.

Nie jeden raz tu jeszcze zagościmy
Nie jeden raz tu jeszcze zagościmy © Karmelito

Drogi wybraliśmy dobre. Mały ruch, domy ładne(taka nasza choroba „architektoniczna” – co by było gdybyśmy mogli sobie wybudować dom…). Jeden tylko kilkukilometrowy odcinek był nie przyjemny, ale czasem i z autami trzeba się pomęczyć, żeby docenić później ich brak. Znacznie bardziej jednak lubimy towarzystwo drzew.

Autorka wielu kompromitujących mnie zdjęć :D Zemsta?
Autorka wielu kompromitujących mnie zdjęć :D Zemsta? © Karmelito


Las, las wielki las
Las, las wielki las © Karmelito

Czasem nawierzchnia w lesie lub jej brak pozostawiają wiele do życzenia. W Puszczy Solskiej musimy pchać rowery po piachu jakieś 5 km. Na szczęście wszystko co złe, w końcu się kończy. Dotarliśmy do asfaltu. Może być już tylko lepiej. Po niecałej godzinie wyjeżdżamy z lasu. Jeszcze tylko kilka kilometrów i docieramy tam gdzie planowaliśmy – nad zalew w Majdanie Sopockim. Rozbijamy się szybko na campingu, żeby zdążyć jeszcze przed zachodem słońca wypluskać się w wodzie. Obowiązkowa wizyta w sklepie i można zabierać się do kolacji i wieczornego ogarniania się.
Tym razem płaskoo
Tym razem płaskoo © Karmelito

A ja lubię pomarańcze :)
A ja lubię pomarańcze :) © Karmelito

JUSTYNA
Michał wstaje wcześniej, bo robi śniadanko :) Ja to mam dobrze. Kiedy wyjeżdżamy (dobrze po 10), słońce ani wiatr nie dają nam odetchnąć ani chwili. Pierwszy odcinek okropny, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Dużo aut i jakoś tak nieprzyjemnie... Wreszcie po 20 km uciekamy w lasy i tu... jeszcze gorzej! Cisza jest, spokój jest, tylko jednego brak: nawierzchni! Jakiejkolwiek. Sam piach tak, że rowery musimy pchać dobre 5km!

Dżastina :P
Dżastina :P © Karmelito

Resztkami sił docieramy do asfaltu i tu wreszcie można odpocząć. Las i asfalt... tak niewiele trzeba, a człowiek taki szczęśliwy! Jednak ten dzień nie będzie moim ulubionym. Nocleg fundujemy sobie w Majdanie Sopockim... i szczerze wolałam Ożannę. Jak się później okazuje, nie jezioro zapadło mi w pamięć, a to że byłam wyczerpana i o 20 spałam jak kamień!

Tyle wody, taka radość!
Tyle wody, taka radość! © Karmelito

Majdan Sopocki - prawie jak nad morzem hah
Majdan Sopocki - prawie jak nad morzem hah © Karmelito

Nasz dom
Nasz dom © Karmelito

Wtf???
Wtf??? © Karmelito

Route 2 768 954 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014


DZIEŃ 1 - BO JUSTYNA KOCHA ROWER

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 24.08.2014 | Komentarze 1

JUSTYNA
Tak! Nareszcie jedziemy. Pełni sił i z bananem na twarzy po 10 (Michał musiał zjeść 20 kanapek ) wyprowadzamy rowery i pakujemy sakwy. Przez Rzeszów nawet przyjemnie się jedzie ale lepiej kiedy zjeżdżamy z głównej drogi. Trafiamy na polną drogę -hmmm a może jednak polną kałużę?- ale nie narzekamy i brniemy w stronę Strażowa. Jak na złość wiatr wieje nam w twarz (przecież przeważają zachodnie!) i jedziemy wolniej niż na początku.

To Ona
To Ona... © Karmelito

Docieramy do Żołyni ale omijamy pobliskie jezioro przez złe oznakowanie. Cóż, bywa ale za to mamy super obiad kanapkowy. Za Żołynią zmiana frontu i jedziemy z wiatrem, bardzo szybkie, fajne zjazdy i stosunkowo płaskie podjazdy, za co w pierwszy dzień jestem wdzięczna ;) Pod koniec jestem już dobrze zmęczona, ale na szczęście Ożanna blisko i o 17 jesteśmy na miejscu.

Rower łączy ludzi
Rower łączy ludzi © Karmelito

Od Pana Mariana dostajemy zniżkę, bo nazwisko Michała robi swoje. Po rozbiciu namiotu idziemy na krótki spacer dookoła jeziora i do lasku po drewno. Tak! Będzie ognisko! :D Reakcja po pierwszym dniu? Coś w stylu: „Aaaaa jednak dałam radę przejechać te 70 km! Rower jest super! Nie oddam go! ”. Z radości nawet komary mi nie przeszkadzają przy ognisku. Po kilku partyjkach w makao (zgadnijcie kto wygrał !) szybko usypiamy.

Nasze pole kempingowe
Nasze pole kempingowe © Karmelito

Czyż nie jest pięknie?
Czyż nie jest pięknie? © Karmelito

MICHAŁ
 Nieprzystosowani do porannego wstawania wyjeżdżamy dopiero po 10. Początkowo jedziemy sennymi(bo niedziela) ulicami Rzeszowa. Za miastem odbijamy na Krasne i jedziemy tak jak lubimy tzn. daleko od blokowisk wśród domów i łąk. Asfalt w kierunku Strażowa nagle się urywa. Musiało tu ostatnio nieźle padać, bo kałuże na drodze polnej są często nie do ominięcia. Pierwszy postój wypada po ok. 20 km we wsi Czarna. Słońce już nieźle przygrzewa, dlatego wykorzystujemy cień przystanku do granic możliwości. Jednak pora jechać dalej – już po 12. Nasza trasa wiedzie dalej wąskimi wiejskimi drogami. Wiatr się na nas uwziął. Już dobre kilkanaście kilometrów uprzykrza nam życie. Mamy pecha, jak później się okazało nie tylko tego dnia.

Mr Majsterkowicz
Mr Majsterkowicz © Karmelito


Kolejny przystanek –Żołynia. Zaopatrujemy się w kiełbaski na wieczór. Po drodze przeoczyliśmy interesujący nas skręt i tym sposobem musimy wytyczyć trasę alternatywną. Niestety przez tą zmianę nie możemy się ochłodzić w pobliskim zalewie. Tak więc ciągniemy na Leżajsk. Tym razem wiatr nam sprzyja. Powodem tej zmiany jest goniący nas niż. Oby tylko ta burza nas nie dopadła. Justyna mówi, że nie będzie padać ale kto by… No oczywiście ma racje jak zawsze. Przed Leżajskiem znów padamy ofiarami typowo polskich standardów oznaczenia drogowego. Ale przejazd przez Leżajsk zwłaszcza w niedziele nie jest zbytnio nie przyjemny dla rowerzysty. Stąd już niedaleko do Ożanny , gdzie postanawiamy się rozbić na polu namiotowym ”Laguna”.

Taki taki On
Taki taki On © Karmelito

Nieraz w dzieciństwie przyjeżdżałem tu z rodzicami. Pan Marian, gdy tylko usłyszał moje nazwisko uśmiechnął się i dostaliśmy 50% rabatu. Jak dobrze mieć znajomości :) Po rozbiciu namiotu i wykompaniu się idziemy na spacer dookoła jeziora. Jest cudownie. Cisza, spokój, woda, las, zachód słońca. Po drodze zahaczamy o sklep. Standardowo-wyjazdowo piwo i lody. W lesie nie brakuje chrustu więc ognisko pięknie płonie, nie mówiąc już jak kiełbaski pięknie znikają… :) Po krótkiej rozgrywce w karty kładziemy się spać i śnimy o cudownym kolejnym dniu.

Ognichoooo i jadło :)
Ognichoooo i jadło :) © Karmelito

Piękny zachód słońca nad Ożanną
Piękny zachód słońca nad Ożanną © Karmelito

Route 2 768 941 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014