Rower to jest świat | strona 3 | Karmelito.bikestats.pl Rower to jest świat

Info

avatar Blog prowadzi Karmelito z miasta Kraków. Przejechałem 5165.63 kilometrów Moja prędkość średnia wynosi 18.05 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Karmelito.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 237.07km
  • Czas 09:31
  • VAVG 24.91km/h
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 33 - Rekord, awaria, DOM

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 0

Zrywam się rano o 5. Szybko jem śniadanie, dopakowuję wszystko i w drogę. Wyjeżdżam o 6, wokoło gęsta mgła. Zakładam na siebie dosłownie wszystkie ubrania jakie mam. 2 koszulki, bluza, spodenki i spodnie, 2 pary skarpetek i jedna koszulka jako szalik. A i tak zimno! Pierwsze 30 kilometrów nie wiele trzeba pedałować. Wjeżdżam do Żywca i jestem zaskoczony niekończącymi się stosami piw w browarze. Jednak słodkie myśli o tych hektolitrach przerywają spore pagórki zaraz za miastem w stronę Suchej Beskidzkiej. Po kilkunastu kilometrach ściągam "szalik". Natura blisko, piękne widoki ale już nawet nie mam ochoty robić zdjęć. Przed oczami widzę tylko tabliczkę Rzeszów. Tuż przed Suchą Beskidzką ostatni jak na razie zjazd... Nie widać podjazdu! Chwilowo trasa jest płaska. W mieście, już po przejechaniu 50km) pierwsza przerwa i posiłek. Na skrzyżowaniu odbijam na Myślenice. Kilkanaście kilometrów i znów zaczynają się spore pagórki. Pierwszy raz na wyjeździe zaczynam odczuwać ból w kolanie. Jest dopiero koło 10 rano, do domu jeszcze ponad 200km... to by pokrzyżowało moje plany. Na szczęście posmarowałem maścią i przeszło. Po około 20 kilometrach docieram do Myślenic, gdzie idealnie na zjeździe w kierunku Dobczyc znajduję biedronkę. Jak dobrze znów być w strefie niskich cen :) Przed Dobczycami było kilka większych podjazdów ale bez rewelacji. Trasę za Dobczycami do Łapczycy znałem z wcześniejszego wyjazdu, więc wiedziałem, że ciężko nie będzie. Kalkuluje godziny, energię i moc z jaką ciągnie do domu. Postanawiam cisnąć ile się da krajową 4. Na obwodnicy brzeska nagle korba nie chce się kręcić. Patrzę co jest grane? Jedno oczko w łańcuchu się "otworzyło". Na szczęście przed wyjazdem kupiłem skuwacz do łańcucha i w chwilkę naprawione. Gdzieś w okolicy Brzeska nastała wiekopomna chwila. Licznik wskazał magiczne 4000km! To ja? To wszystko ja przejechałem? Nie możliwe... Ale co tam, nabijamy dalej. Wszystko było dobrze póki nie wjechałem do mojego Podkarpacia. W małopolsce szerokie pobocze na jakieś 2 metry - luksus! Od okolic Pilzna niestety było coraz gorzej, w "porywach" do wąskiego paska chyba 10 cm, że opona się mieściła i nie wiele więcej. Gdy dojechałem do obwodnicy Ropczyc zobaczyłem zakaz jazdy dla rowerów, zjechałem więc na wąską równoległą drogę. Przejechałem może kilkaset metrów i... coś nagle mnie hamuje. Coś koło dziwnie lata. Ściągam bagaż odkręcam koło i... Kuleczki z piasty rozsypują się po jezdni. No to pojechałem... Zostało tylko 30km ,a dziś już przejechałem prawie 240! Nowa życiówka ale... Tak nie wiele zabrakło żeby zamknąć ponad czterotysięczną pętlę. Telefon do domu... Potrzebny transport. I nie zobaczę z poziomu siodełka upragnionej tabliczki Rzeszów. Cóż zdarza się... Lepiej tu, niż złapać taką awarię gdzieś daleko od cywilizacji... Przygoda się kończy. Ale nie kończą się podróże. W głowie już milion pomysłów na najbliższe 358 majówek i 3256 wakacji :D Nic tylko żyć wiecznie :)



W okolicach Brzeska pęka psychologiczna granica - pełne 4 tysiące przejechane! © Karmelito


No i pechowe zakończenie wyprawy... Pękła tylna oś © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 174.70km
  • Czas 07:53
  • VAVG 22.16km/h
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 32 - POLSKA!

Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 18.02.2014 | Komentarze 1

Rano wstajemy o 6 niezbyt wyspani. Niestety nocne burze nie pozwoliły nam wykorzystać dobrze czasu na regeneracje. Wszystko mokre... Jemy śniadanie pakujemy się i... Czekamy aż namiot przeschnie. Przy tak pesymistycznej prognozie pogody jaką posiadamy nie wiemy, czy uda się dziś wjechać do Polski. Wyruszamy dość późno. Kilkanaście kilometrów dalej Tomek nie może znaleźć telefonu. Dzwonie do niego i okazuje się, że... zostawił go w kieszeni namiotu. Rozpakowujemy go więc na przystanku. Dobrze że się odnalazł tu, a nie gdzieś w trawie na obozowisku lub w ogóle... Wiatr cały czas nas zatrzymuje. Tak jak wczoraj zmiany co 5 kilometrów. Mimo ciężkiego wysiłku, ciepło nie jest. 17 stopni w porównaniu do niedawnych 40 to szok. Dojeżdżamy do dużego miasta Trencin. W Tesco robimy zakupy i jedziemy na Żiline - ostatnie duże miasto przed wjazdem do Polski. Trasa cały czas nie jest zbyt wymagająca, tylko ruch coraz większy. Przez Żiline przejeżdżamy tranzytowo. Za miastem trasa powoli pnie się do góry. Przed Cadcą odbijamy na Osadnice - Tomek zna pewien skrót tamtędy, jest tylko jeden szkopuł - jeden mocny podjazd. Okazuje się na prawdę porządny ale na szczęście niezbyt długi. Docieramy do przełęczy, następnie stromy zjazd urokliwymi wąskimi drogami. Pięknie tu :) Jeszcze kilka kilometrów, i podjazd, atak na samą granicę. Tuż przed nią przerwa na zaopatrzenie się w słowackie piwo do wieczornego świętowania i w drogę. Znak POLSKA! Aż ciężko uwierzyć... W głowie przemykają w głowie ostatnie ponad 30 dni wspaniałej przygody. Na dobry początek łamiemy prawo wjeżdżając na drogę szybkiego ruchu bo... nie ma innej alternatywy dla nas. Ale droga pusta, parę kilometrów dalej na zjeżdżamy w boczną drogę i znów jedziemy kilkanaście kilometrów urokliwymi wąskimi górskimi dróżkami, aż docieramy do domu wujka Tomka. Przejechaliśmy dziś 170km, a schodząc z roweru w ogóle nie czuje tego w nogach! Magia adrenaliny... W końcu dostęp do ciepłego prysznica! Jaki luksus... chyba pół godziny tam spędzam. Tuż po wyjściu wyżerka już przygotowana... Opowiadamy pobieżnie jak minęła wyprawa. Ja niestety mam w głowie jutrzejsze szaleństwo. 270km do Rzeszowa? Można spróbować... Do odważnych świat należy. Z tego powodu szybko idę spać. Być może jutrzejszą noc spędzę w swoim łóżku :)


Pierwszy raz podczas podróży mamy poważny problem z przemoczonym namiotem... Ja chce śródziemnomorską pogodę! © Karmelito


Częsty widok jadąc przez górzysty kraj naszych sąsiadów © Karmelito


Słowacja - kraina zamków © Karmelito

Ostatnia przerwa przed wjazdem do Polsi
Ostatnia przerwa przed wjazdem do Polsi © Karmelito

Już tuż tuż... Ostatnie podjazdy
Już tuż tuż... Ostatnie podjazdy © Karmelito

W końcu w Polsce! jeszcze tylko... 300 km do domu :) © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 165.17km
  • Czas 07:39
  • VAVG 21.59km/h
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 31 - Po co komu hamulec, wiatr jest lepszy!

Piątek, 9 sierpnia 2013 · dodano: 30.01.2014 | Komentarze 0

Wstajemy rano. Mamy ambitny plan za dwa dni znaleźć się w Polsce. Już od pierwszych kilometrów wiemy, że mimo płaskiego terenu będzie to ciężkie. Mocny wiatr nie daje nam jechać. Co 5 kilometrów zmieniamy się na czele. Po kilkudziesięciu kilometrach zaczynają się pagórki, a wiatr ani myśli zelżeć. W głowie już tylko powrót... Dojeżdżając do miasta Piestany zrywa się potężny wiatr. Szybko robimy zakupy w markecie i uciekamy jak najdalej sie da, żeby burza nas nie złapała. W końcu umęczeni całodniową jazdą i trudnościami z utrzymaniem równowagi, jakie sprawiają nagłe silne porywy wiatru, szukamy noclegu. Niestety po kilku minutach chmury się rozrywają... Takiej ulewy dawno nie pamiętam. Czekam na przystanku, widząc że niedługo będzie już ciemno. Po jakichś 45 minutach deszcz przestaje padać i wyruszamy na łowy. Niestety nikt nie chce nam pomóc. Po wielokrotnym objechaniu wioski rozstawiamy namiot na boisku sportowym. Wodę dostajemy z najbliższego domu. Generalnie jesteśmy w słabych humorach. Pierwszy raz od bardzo dawna nie udało się nam znaleźć noclegu, a do tego ten deszcz i niezbyt dobre prognozy. A jutro chcemy powrócić do naszego kraju. Zobaczymy...



Győr - mieliśmy problemy z wydostaniem się z miasta... ahh to oznakowanie © Karmelito


Coraz bliżej Polski ;) © Karmelito


Skrót... chyba to mówi samo za siebie :) © Karmelito


Słowacja górzysta? Kto opowiada takie bajki? :) © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 161.52km
  • Czas 07:02
  • VAVG 22.96km/h
  • Temperatura 42.0°C
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 30 - Ciśniemy, ciśniemy!

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 18.01.2014 | Komentarze 0

Rano gdy wstaliśmy, nasi dobroczyńcy byli już w pracy. Zostawili jednak jajka i pomidory na śniadanie. Podczas porannego posiłku dochodzi do mnie, że teraz już na trasie nie ma niczego, co by mnie bardzo ciągnęło oprócz domu. Jednak 30 dni poza domem robi swoje. Jeśli byłoby coś jeszcze... Jakieś wysokie góry z przepięknymi widokami. Cokolwiek! A teraz czeka mnie ponad 700km do Rzeszowa. Kilka kilometrów od dzisiejszego startu wjeżdżamy do czternastego już kraju na trasie. Węgry... Tutaj nazwy miejscowości są w stanie przerazić! Ilość znaków zakazu jazdy dla rowerów również. Jak tu podsumować ten dzień?(tak, niestety prawie nic sie nie działo). Płasko, płasko , myślami wjeżdżam do Rzeszowa po raz pierwszy, piąty, dziesiąty... Wokoło powietrze pali: mamy 40, czasem więcej stopni, mimo to udaje się nam przejechać 160km. Jedziemy trochę jak roboty. Dziś w pierwszym domu dostajemy nocleg. Prysznic jak już się przyzwyczailiśmy "w naturze" ale nie jest źle. Niestety ciężko się dogadać, ponieważ z całej rodziny jedna dziewczynka "mówi" po angielsku tzn. zna parę słów na krzyż. Połączeniem języka migowego, polskiego i angielskiego jakoś się komunikujemy. Dostajemy sok, ciasteczka i... Tak... To właśnie nie odłączna palinka. Tym razem pierwszy raz była ona kupna. Ale procentów nadal dużo bo 56. Oby jutro też nam wiało w plecy tak jak dziś.


Ostatni kraj do zaliczenia... Zdobyty! Nr 14 © Karmelito

Płasko wszędzie nudno wszędzie, kiedy koniec będzie?
Płasko wszędzie nudno wszędzie, kiedy koniec będzie? © Majorus


A w rowie nie płynie :( © Karmelito


Węgierski zamek © Karmelito


Kościół © Karmelito


No nie... to można zwariować z takimi nazwami... weź człowieku zapamiętaj cel podróży :) © Karmelito

Chyba mimo trudów jazdy wolę góry :)
Chyba mimo trudów jazdy wolę góry :) © Majorus


Bogacz! To całe 20zł © Karmelito


Kolejny ogródek © Karmelito


Palinka, palinka... I obstawa :) © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 162.21km
  • Czas 07:25
  • VAVG 21.87km/h
  • Temperatura 40.0°C
  • Podjazdy 681m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 29 - Zagrzeb i nie do końca planowana Słowenia

Środa, 7 sierpnia 2013 · dodano: 07.01.2014 | Komentarze 0

Dziś wstajemy wcześniej niż wczoraj. Wiemy ile kilometrów nas czeka. Rano jesteśmy zaproszeni na śniadanie: kanapki z nutella i herbata. Po śniadaniu szturm na stolice. Jedzie się całkiem lekko, nie powiem. Wjazd i przejazd przez Zagrzeb jest zaskakująco przyjemny. Po drodze zatrzymujemy się kilkukrotnie w centrum, podziwiając tutejsze zabytki z katedrą włącznie. Miasto polecam, aczkolwiek sam dużych miast nie lubię z definicji, więc nie wymagajcie ode mnie wyczerpujących relacji... Znacznie bardziej preferuje górskie naturalne krajobrazy. Za Zagrzebiem kierujemy się na północ do miasta Varażdin, starą drogą wzdłuż autostrady. Ruch znikomy, drzewa bliżej... to lubię :) Po zakupach w tym sporym mieście, udaje się znaleźć drogę na Lendawę (już w Słowenii). W początkowym zarysie trasy mieliśmy ominąć ten kraj, lecz Tomek wielokrotnie wspominał, że najlepszy nocleg jaki miał podczas ubiegłorocznej wyprawy przez Alpy, miał właśnie tam w niewielkiej wiosce pod granicą z Węgrami. Gospodarze gorąco go zapraszali, aby przyjechał jeszcze kiedyś, tak więc zachęceni ciepłym przywitaniem i nie łudźmy się - wyżerką, pędzimy na północ aby przejechać dziś około 160km. W Lendawie spotykamy trójkę Polaków, również sakwiarzy. Mają trochę mniej na licznikach, ale z Polski wyruszyli po nas. Po chwili rozmowy ruszamy dalej. Ruchu na drogach praktycznie nie ma, wioski po drodze niewielkie. Otaczają nas prawie wyłącznie pola i plantacje. Zbliżamy się do naszego, myśleliśmy że pewnego, noclegu. Niestety rozczarowaliśmy się, a zwłaszcza Tomek. Ale cóż poradzić... Szukamy noclegu gdzie indziej i po dłuższych poszukiwaniach się udaje. Naszymi gospodarzami jest jakiś pijaczyna i jego żona. Na dobry początek przynosi wodę i wafelki. Gdy już po umyciu się "za krzaczkiem" zaczynam gotować kolacje na kuchence, gospodarz zaprasza nas do kuchni i tam dostajemy mnóstwo pomidorów, papryki i innych warzyw, które dodajemy z chęcią do sosu. Jak to już bywało wielokrotnie, do jedzenia trzeba się czegoś napić. Więc najpierw nie wytrzymuje butelka wina, po czym gospodarz przynosi monstrualną, chyba 3-5 litrową szklaną butle z palinką. Przecieram oczy ze zdumienia... TAKA BUTLA! Nalewa nam do kieliszka, przy okazji rozlewając więcej niż nalewa (taki błogi stan). Po pewnym czasie już ciężko mu się utrzymać na krześle, zbieramy się wiec do namiotu. Jak przystało na dobrego gospodarza, odprowadza nas, jednak chyba przeliczył swoje siły, ponieważ dotarcie do domu zajmuje mu dobre kilka minut. Teraz już najedzeni i w spokoju z lekko szumiącą głową możemy odpocząć.



Oprócz natury, czasem przyda się też zrobić zdjęcia budynkom © Karmelito


Jest co oglądać © Karmelito


Polecamy Zagrzeb, nie jest to ogromna stolica, nawet rowerem przyjemnie się nam przejeżdżało © Karmelito


Katedra w Zagrzebiu © Karmelito


Licznik wskazuje 13 kraj, będzie pechowy? © Karmelito

Idealne miejsce na przerwę...jabłoń nieopodal
Idealne miejsce na przerwę...jabłoń nieopodal © Majorus

Spotkanie z polskimi sakwiarzami w Lendawie
Spotkanie z polskimi sakwiarzami w Lendawie © Majorus

Bezpiecznie i przyjemnie :)
Bezpiecznie i przyjemnie :) © Majorus

Stolik jest, pełna kulturka! © Karmelito


Dzisiaj tylko prysznic "z butelki" © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 114.04km
  • Czas 05:23
  • VAVG 21.18km/h
  • Temperatura 39.0°C
  • Podjazdy 947m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 28 - Ciągniemy na północ

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · dodano: 05.01.2014 | Komentarze 0

Dziś tak na prawdę zaczyna się nasz powrót. Dopóki byliśmy na morzem, chcieliśmy być nad nim jak najdłużej. Ale odkąd odbiliśmy na Zagrzeb, cele w głowie się całkiem pozmieniały. Coraz bardziej odczuwa się chęć powrotu do Polski. Na razie jeszcze celem "po drodze" jest Zagrzeb. Ale myślami już coraz bliżej naszych granic. Rano dostaliśmy kawę i nie spiesząc się nigdzie zjedliśmy śniadanie. Cel na dziś? Dojechać pod Zagrzeb. Zadecydowaliśmy, że tego dnia nie ma sensu się spinać i przebić się aż za stolice, a chcieliśmy również ją zobaczyć. Przed 10 wyruszamy w trasę. Czeka nas podjazd na przełęcz na wysokości 888m npm. Jest tylko jeden problem... Już z samego rana temperatura przekracza znacznie 30 stopni Celsjusza. Na nasze szczęście droga na znacznym odcinku była zacieniona, nachylenie nie było też okropne więc nic tylko piąć się do góry. Za przełęczą bardzo przyjemny (jak zawsze) zjazd i pagórki. Nabijamy dość szybko kilometry. Co jakiś czas zatrzymujemy się na śliwki, a raz zdarza się grusza. Żeby jednak dostać się do świeżych, nie już podgniłych na ziemi, gruszek, staramy się trafić wiszące gruszki tymi spadami. Ot taka zabawa dla zabicia czasu, odpoczynku i oczywiście żołądka :) Tuż przed Karlovac pagórki giną bezpowrotnie za nami. Zaczyna się niestety duży ruch na drodze i tak zostanie już do wieczora. W markecie zaopatrujemy się standardowo w jakieś jedzenie i.. Browarek ;) Grzechem byłoby nie wypicie Karlovacko będąc w Karlovac. Kilkanaście kilometrów przed centrum Zagrzebia w jednej z wielu podmiejskich wiosek po dłuższych poszukiwaniach szczęśliwie znajdujemy nocleg, a raczej nocleg znalazł nas. Pytając się o możliwość rozbicia namiotu, podjeżdża do nas starsza pani i pyta się czego szukamy. Dowiadując się o co chodzi zaraz pokazuje swój dom i ogród gdzie bez problemu możemy się rozgościć. Równo przystrzyżona trawa, śliwa i grusza oraz dostęp do prysznica... Dla nas ideał. Co więcej dostajemy gotowaną kiełbasę, arbuza, po czym jako wygłodniali rowerzyści gotujemy standardowo makaron z sosem. Powoli już zmierzcha więc idziemy spać... Na niebie miliony gwiazd... Ale to już nie to samo co w dzikich albańskich ostępach :)



Poranne pakowanie
Poranne pakowanie © Karmelito

Z poziomu morza wnieść się tak wysoko! Oj ciężko było po lenistwie na plaży © Karmelito


Wbrew pozorom w kanale nie płynie gó*no © Karmelito
Puste uliczki Karlovac
Puste uliczki Karlovac © Karmelito

Znów trafiamy idealnie! © Karmelito

Posiłek znów standardem
Posiłek znów standardem © Karmelito

Czas pożegnać gospodynię
Czas pożegnać gospodynię © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 75.83km
  • Czas 04:08
  • VAVG 18.35km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 1050m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 27 - Ostatni kontakt z morzem

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · dodano: 08.12.2013 | Komentarze 0

Rano mamy raczej z górki. Po niecałych 30 kilometrach robimy ostatni morski przystanek. Na plaży przy kempingu spędzamy 4 godziny. Woda bardzo przyjemna, słońce coraz mocniej przygrzewa. Myśl, że to już ostatnia kąpiel w słonej wodzie, jest załamująca. Wszystko co dobre i przyjemne, szybko się kończy. Około 14 ruszamy dalej, ponieważ czeka nas podjazd z 0m n.p.m na 700m n.p.m. Ale zanim zacznie się górzyście, to dojeżdżamy do miasta Senj, gdzie zaopatrujemy się w markecie w codzienne jedzenie. Ruszamy dalej. Podjazd nie jest jakiś bardzo wymagający, ale jednak nie jestem aż takim góralem jak Tomek. Gdy w połowie podjazdu ruszył w przód, to do przełęczy tyle go widziałem. Po drodze przy źródełku wody tylko usłyszałem "Your friend? On bike? Yeah, he left this place 5 minutes ago". Po drodze czasem też zatrzymywałem się na śliwki, po powrocie do Polski chyba więcej nie tknę tych owoców! Za przełączą jest trochę pagórkowato, ale z tendencją spadkową. Ostatecznie wieczorem lądujemy na około 500m n.p.m. w miejscowości Brinje. Tomek ma pecha... Dziś jest święto narodowe i wszystkie sklepy są pozamykane, całą wieś przejechaliśmy chyba 3 krotnie. Dziś Tomek nie spróbuje żadnego lokalnego browarka. Ja - przezorny zawsze ubezpieczony, zaopatrzyłem się już w Senj i wytrzęsłem go przez pół dnia :) Ale jest! Chwile szukamy noclegu. Możemy rozbić namiot niedaleko domu, położonego na uboczu. Mamy dostęp do wody, kuchenki gazowej (zawsze to jakaś oszczędność). Kolacje możemy sobie spokojnie zjeść przy stole obok przyczepy kempingowej. Niedługo po posiłku przychodzi nasz gospodarz i gospodyni i oczywiście co? Palinka! Znów powrót naszej palinki. Ale tym razem cholernie mocna! 3 kolejki a w głowie aż zaszumiało. Po krótkiej pogawędce zmęczeni idziemy odpocząć.



Poranne morze © Karmelito


Takie puste drogi to my lubimy :) © Karmelito


Uciekamy znad morza... Ostatnie spojrzenie :( © Karmelito


My to mamy szczęście... Ale nie nie, niestety nie śpimy w przyczepie kempingowej © Karmelito


Słodki piesek gospodarzy © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 105.22km
  • Czas 05:29
  • VAVG 19.19km/h
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 26 - Cały dzień wzdłuż morza

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 22.10.2013 | Komentarze 0

Od rana czujemy mocny pociąg do morza. Jednak najpierw trzeba serpentynami wyjechać z doliny i już pędzimy nad morze. Po około 16 kilometrach, widząc obok wysoki pas gór, dojeżdżamy z powrotem do morza. Rankiem, kiedy jedzie się przyjemnie, lekka bryza fajnie chłodzi, staramy się nabić jak najwięcej kilometrów. Tutaj wybrzeże wypłaszczyło się znacznie w porównaniu do okolic Dubrovnika. Ale nie narzekamy, przecież gór mamy juz lekko dość. Po ponad 40 kilometrach tego dnia robimy długą, kilkugodzinną przerwę nad brzegiem morza - nie jesteśmy przecież robotami. Mała, lokalna plaża, a na niej kto? Oczywiście sami Polacy... Woda bardzo przejrzysta, i miejscami lodowata przez jakieś dziwne prądy. Po długim odpoczynku, pływaniu i skokach do wody dostajemy od sąsiadów arbuza i zmrożoną wodę (w niedzielę jest problem żeby ją dostać, zwłaszcza, że domy pojawiają się rzadko). Na dodatek kończy się nam chleb, a otwartych sklepów nigdzie nie ma! Upał doskwiera, 40 stopni, wiatr przestaje wiać, górki coraz wyższe. Po tym ciężkim, 40 kilometrowym odcinku docieramy do Karlobag gdzie na szczęście są otwarte sklepy. Radośnie wchodzę do pierwszego i... Nie ma chleba! Ufff 50 metrów dalej, w kolejnym sklepie się znalazł. Chwila przerwy na stacji, umyć twarz z wszędobylskiej soli i ruszamy dalej. Jak sie okazuje, na przestrzeni ponad 30 kilometrów nie me praktycznie żadnej wioski przy drodze. Jeśli już się coś pojawia, to jakieś 200 metrów niżej, a z samego rana podjeżdżać tyle nam sie nie chce. W końcu znajdujemy jakiś pojedynczy domek i gospodarz pozwala nam się rozbić w pewnej odległości od niego. Dostajemy wodę i to jest tyle. Zmęczeni rozkładamy namiot, bierzemy prysznic, do tego standardowa kolacja - makaron sosem i idziemy spaaaać :)




Widok (prawie) z namiotu - rzeka Zmarnji © Karmelito


Campsite © Karmelito


Powrót nad morze © Karmelito


"Highway to heaven" © Karmelito


Ahhh ta woda! Widoczność dochodzi do 10 metrów! © Karmelito


Wybrzeże już nie jest tak wysokie jak w okolicach Dubrovnika © Karmelito


Trzeba korzystać z morza póki można © Karmelito


W oddali wyspa Pag © Karmelito


Gdzieś na "prawie" odludziu © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 121.83km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:29
  • VAVG 18.79km/h
  • Temperatura 37.0°C
  • Podjazdy 1085m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 25 - Wracamy do Chorwacji

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 09.10.2013 | Komentarze 0

Rano wstajemy normalnie koło 8. Na śniadanie dostajemy coś w stylu pączków, a do tego miód i mleko. Siedzimy z rodziną naszych gospodarzy około 1,5 godziny i niestety czas się już zbierać. Po pasjonujących rozmowach o piłce, wszelakich innych sportach i nie tylko ruszamy koło 10:30. Cały czas lekko pod górę, ale bez trudności jedziemy dalej. Po około 15 kilometrach docieramy do przełęczy, z której prowadzi piękny leśny kilkukilometrowy zjazd. Za jego połową docieramy do granicy i znów jesteśmy na terenie Chorwacji. Ale morze niestety daleko. W pobliskim Kninie robimy spore zakupy w Lidlu. Tam też zjedliśmy te "pączki" ze śniadania i chyba 2kg wiśni , które dostaliśmy od naszych Serbów. Za miastem oczywiście co? Góry! I piekielnie gorący wiatr w twarz. Zaczyna się problem z wodą. Po drodze żadnych sklepów, pojedyncze domy, a przed nami skrótowa droga na Obrovac, gdzie może być jeszcze gorzej. W końcu decydujemy się zapukać do losowego domu. Uff udaje się zdobyć zapas na najbliższe godziny. Kawałek dalej przeoczyłem skręt na nasz "skrót" i Tomek dogania mnie dopiero spory kawałek dalej... No nie! Nie dziwie się, że jest zły bo teraz czeka nas spory podjazd. Ale mniejsza o to, bo gorsze dopiero przed nami. Asfalt ginie sprzed oczu. Jesteśmy w rozterce. Nie wiemy jak daleko jesteśmy od asfaltu. Możemy również nadrobić 30 km pojechać "cywilizowaną" drogą prowadzącą przez przełęcze. Wybieramy jednak hardcore. Żwir miejscami na prawdę masakryczny, ale dopiero na tej drodze poczułem prawdziwy śródziemnomorski klimat. Po kilku kilometrach znów pojawia się lepsza nawierzchnia. Okazało się, że nie na długo... Ale zanim złe myśli powrócą, chłodzimy się w czystej rzece. Można by tu zostać na dłużej. Ale jeśli chcemy jutro od rana kąpać się w ciepłym morzu to trzeba ruszać. I tak jak już wspomniałem, asfalt znika w oka mgnieniu. Za kilka kilometrów na pewien czas mamy asfalt po czym żwir ponownie wita nasze ogumienie. Co za przeplatanka! Gdy już na prawdę ciężko się jedziesz, po przejechaniu po żwirze łącznie 20 kilometrów wjeżdżamy na "stały" asfalt. Cały czas towarzyszą nam góry w oddali. Ostre spiczaste szczyty na wysokości ponad 1700m n.p.m. W końcu, już ostatkiem sił, dojeżdżamy do Obrovac. Tam udaje nam się znaleźć nocleg w ogrodzie nad rzeką. Mamy dostęp do ciepłej bieżącej wody. Nasz gospodarz przynosi kiełbasę i boczek. Strzał w dziesiątkę! Doskonale się komponuje z czosnkiem, który dostaliśmy rano od serbskich gospodarzy. Jak pachnie! Coś cudownego, podsmażyłem to wszystko i dodałem razem z Ajvarem do makaronu. Taki oto mój wieczorny posiłek. Dobranoc :)


Kot nad ranem skakał gdzieś po namiocie... co za destruktor! dziurki od pazurów pozostały © Karmelito


Pyszne śniadanie, my to mamy dobrze! :D © Karmelito


Jeszcze jedna przełęcz i w dół © Karmelito


Zjazd już blisko © Karmelito


Zaraz znajdziemy się tam na dole... Chorwacjo przybywamy ponownie © Karmelito


Z szerszej perspektywy :) © Karmelito


Natura - to co uwielbiamy © Karmelito


Knin, a za Kninem znów wznosimy się jak widać na załączonym obrazku © Karmelito


Kolejna niespodzianka z serii "asfalt - pojawiam się i znikam" © Karmelito


Zimna woda zdrowia doda... I to jeszcze taka czysta! © Karmelito


Pustka otacza mnie © Karmelito


Góry to jest to! © Karmelito


Czyżbyśmy jutro mieli to przejechać? © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 107.99km
  • Czas 05:08
  • VAVG 21.04km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 545m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 24 - Ile jest w stanie pomieścić żołądek?

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Rano spodziewaliśmy, że dostaniemy coś do jedzenia. Jednak dziś się przeliczyliśmy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia... Dziś od rana dosyć płasko, więc szybko jedziemy. Już przed 12 mamy 50km na liczniku. Bardzo fajny był zjazd nad jezioro Buśko: długi i szybki. Dalej znów w miarę płasko aż do Livno, gdzie robimy pranie na stacji i większe zakupy w Konzum'ie (chyba najtańszy market spotykany w większości państw bałkańskich). Wydałem całą bośniacką walutę, zaopatrzyłem się w sosy na zapas. Za Livno nadal płasko, jedziemy w dolinie między dwoma pasmami górskimi(odkąd przejechaliśmy albańskie góry to wszystko wydaje się płaskie!). Od godziny szukamy dobrego miejsca na zrobienie dłuższej przerwy, a tu nic nie ma! Przepraszam... Są pola minowe, które ograniczają Nas do zrobienia przerwy na drodze. Są również wioski, ale opuszczone! Przykry widok, ale taka jest wojna. To co widzimy stwarza dziwną atmosferę strachu, niepewności. W najbliższej wiosce zatrzymaliśmy się przy źródełka z wodą, gdzie całe rodziny korzystały z naturalnego dobrodziejstwa. Poznaliśmy tam Gorana i jego rodzinę. Zaprosili Nas na coroczne spotkanie rodzinne. Wojna domowa na Bałkanach rozdzieliła ich, teraz mieszkają m.in. w Serbii, Słowenii, Grecji, Chorwacji. Raz w roku na 3 dni większość rodziny zjeżdża się do swoich dawnych okolic. A rodzina jest na prawdę potężna! Dla przykładu sam Goran ma ośmiu braci i kilka sióstr. Z tego względu, że tak duża rodzina, to i jedzenia było przygotowanego mnóstwo, aż za dużo. Tak przejedzony chyba nigdy się nie czułem, a aż szkoda było nie spróbować! Zupa z króliczym mięsem, duże kawały wszelakiego pieczonego mięsa, miód prosto z ula. Jedzenie to jedno, a picie to zupełnie inna sprawa. Najstarsi przedstawiciele rodziny zaraz przynieśli palinkę i po niej już było pewne, że dziś dalej nie pojedziemy. Namiot rozłożyliśmy w spokojniejszej okolicy koło domu. Dostęp do prysznica jak zawsze. Ale zanim się ogarnęliśmy, to co najmniej pół godziny musiałem odpocząć, ponieważ mój żołądek nie był w stanie pożerać takich ilości jedzenia. Jak już wszystko się ułożyło w brzuchu, powróciliśmy do rodziny. Wieczorem już tylko piwka, nasze ukochane serbskie Jelenie! Atmosfera jest świetna. U Gorana i jego brata aż widać w oczach iskierki zainteresowania podróżami rowerowymi. Może ich zainspirujemy do podobnych wyczynów. Zobaczymy! Jak na razie dostałem informacje, że planuje trasę Belgrad - Morze Śródziemne, trzymajmy kciuki za Niego!


Nasz cudowny namiot © Karmelito


Dobrze, że nie jest całkiem płasko! © Karmelito


Jezioro Buśko - jedno z największych w Bośnii i Hercegowinie - prowadzi do niego świetny szybki zjazd! © Karmelito


Góry góry to to co kocham! © Karmelito


Aż strach wyjść poza drogę... Wszędzie miny! © Karmelito


Cudowna Serbska rodzina, tak ugościć! To jest coś pięknego © Karmelito


Takie tam resztki... :) © Karmelito


Żołądek potrzebuje odpoczynku © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013