Info
Blog prowadzi Karmelito z miasta Kraków. Przejechałem 5165.63 kilometrów Moja prędkość średnia wynosi 18.05 km/h Więcej o mnie.Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Sierpień10 - 2
- 2014, Lipiec5 - 1
- 2014, Kwiecień4 - 4
- 2014, Marzec1 - 2
- 2013, Sierpień11 - 1
- 2013, Lipiec22 - 9
- DST 90.20km
- Teren 8.00km
- Czas 07:21
- VAVG 12.27km/h
- Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
- Aktywność Jazda na rowerze
DZIEŃ 5 - GORĄCOO!!!
Czwartek, 31 lipca 2014 · dodano: 21.09.2014 | Komentarze 0
MICHAŁRano gospodyni zaskakuje nas śniadaniem. Przyniosła cały duży talerz naleśników! Jednak przed tymi smakołykami musimy zjeść kolację – jak zwykle głód trochę mocniej przechylił opakowanie z makaronem. Przed Chełmem pokonujemy jeszcze kilka wzgórz. Miasto jak miasto. Ładna starówka, reszta jak wszędzie. Dobrym pomysłem są natryski w centrum, które w upalne dni takie jak dzisiejszy robią dającą ulgę mgiełkę.
W gorący dzień świetna sprawa! © Karmelito
Na wyjeździe z miasta skręcamy w złą stronę pod wiaduktem i musimy nadrabiać drogi. Za miastem dopada nas niemiłosierny skwar. Siły wyparowują. Droga całkiem niezła, ale Justyna jak się okazało ma złe siodełko. Czuje duży ból przy jeździe. Jakimś cudem udaje nam się dojechać przez lasy sobiborskie do Okuninki. Po drodze traciliśmy asfalt pod kołami. A na sam koniec burza nas ostro pogoniła. Nad jeziorem małe Las Vegas. Pełno barów, klubów jak na jakimś kurorcie. Co najgorsze wszędzie stoją stragany z największym chińskim …. Jeszcze samo to, że są… no cóż. Ale ile ludzi coś tam kupuje! Normalnie w depresje można wpaść patrząc na to. Na polach namiotowych podobny ścisk. Nam na szczęście udaje się znaleźć prawie puste, nie drogie i przyjemne. Rozbijamy się pośród deszczu i błyskawic. Na szczęście największa nawałnica mija nas gdzieś bokiem. Po burzy szybki prysznic i lulu.
Sobibór - obóz zagłady © Karmelito
JUSTYNA
BOLI MNIE TYŁEK. DZIĘKUJĘ. DOBRANOC.
Bo dziewczyny lubią... podjazdy :P © Karmelito
Ciekawy kształt © Karmelito
Route 2 768 976 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014
- DST 81.37km
- Czas 05:56
- VAVG 13.71km/h
- Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
- Aktywność Jazda na rowerze
DZIEŃ 4- BO GÓRKI SĄ SUPER!!
Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 12.09.2014 | Komentarze 0
Słitfocia na dobry początek dnia © Karmelito
JUSTYNA
Budzik jak zwykle chce żebym wstała o 7. HA! Nic z tego zły budziku! Michał jednak nie ma litości i o 8 już się zbieramy. Kolacja, znaczy śniadanie pyszne, bo nie kanapki. Potem stały punkt programu, czyli słitfocie i... komu w drogę temu czas! Wczoraj trochę bolał tyłek, ale dzisiaj nic! Do Zamościa wjeżdżamy dość ruchliwą drogą i to już nam powinno powiedzieć, żeby stąd jechać jak najszybciej, ale nie! Uparcie brniemy i miasto nas okropnie rozczarowało. Zamek ruina, wyjazd ponad 1h i ruch nieziemski! Tak, rowerzyści nie lubią dużych miast- całkowicie rozumiem. Jedyny plus Zamościa? Sklep rowerowy i Michał w końcu ma lusterko.
Jak zawsze uśmiechnięty © Karmelito
Po wyjeździe kierujemy się na Chełm i szukamy sklepu by zrobić przerwę- znajdujemy po bagatela 8 km. Zmęczeni do granic połykamy kanapki w 3 sekundy a butelkę wody w 2 ;) Wjeżdżamy w Skierbieszowski Park Krajobrazowy i... o matko! Jestem w niebie! No może nie do końca. Te podjazdy mogą człowiek wykończyć. Żeby nie przesadzić: TU SĄ SAME PODJAZDY! No dobra, dobra nie same. Dobrze że są te dwie rzeczy, które rekompensują te górki: zjazdy (najlepszy 50km/h) i widoki (bezcenne!). Po 20 km zaczynamy być głodni i sfrustrowani bo nigdzie nie ma otwartego sklepu! Przez 20 km nic! Ale wreszcie Wojsławice i Groszek! Tak! Jesteśmy uratowani! Robimy pół godziny przerwy na lody (standard) i kanapki (ileż można!). Potem już tylko kilka długich i ostrych podjazdów i Michał pociesza:
-”Ten już będzie ostatni”
Znajdujemy miłą rodzinę, która pozwala nam rozbić się u nich w sadzie. Dostajemy duuuużo wody i pomidorków (pycha!).
MICHAŁ
Poranny standard – alarm przekładamy trzykrotnie i wstaję po 7:30 czynić swoją powinność. Dziś jednak okrojoną, bo za śniadanie robi nam reszta wczorajszej kolacji. Jakaś rządza jedzenia spowodowała, że wrzuciłem za dużo makaronu i bęc… Ale herbatę i tak trzeba zrobić. Po pamiątkowych zdjęciach ruszamy i… na dobry początek przyklejamy się do asfaltu.
Przypadek? © Karmelito
Po około 10 kilometrach docieramy do Zamościa. Starówka bardzo nam się podoba – te kamieniczki i ratusz. Ale pałac Zamoyskich bardzo rozczarowuje. Szczerze to dla nas był brzydki. Obok niego w parku robimy przerwę na kanapeczki z dżemikiem „ omc teściowej”. Trzeba znaleźć sklep rowerowy. Już sporo ujechaliśmy, a w sakwach zapasowych dętek nie uświadczysz. Jest niedaleko i całkiem nie drogi. Ja dodatkowo zaopatruję się w lewe duże lusterko.
–dlaczego masz takie duże lusterko?
–żeby Cię lepiej widzieć! :)
Jak widać nie jestem w stanie najeść się kanapkami hahaha
Rynek Zamojski © Karmelito
Wyjazd z Zamościa przysparza nam lekkich problemów, ale nie jest źle. Źle za to jest w tej okolicy ze sklepami. Od wyjazdu z miasta nie było żadnego sklepu przez prawie 10km. Niestety ta pustka nas nie nauczyła robić zakupów na zapas. A kolejny sklep znaleźliśmy dopiero 20 km dalej! Chleb i woda się skończyły. Dziwny ten rejon… Od Zamościa zaczęły się duże wzgórza(a ja naiwny myślałem, że za nim się skończą!), ale Justyna świetnie się spisuje. Po drodze mijamy piękne domki. Też takie chcemy! Ale wszystko w swoim czasie. Głodni wpadamy do Wojsławic. Wykupujemy pół sklepu, siadamy na rynku i oddajemy się smacznej konsumpcji. Kanapki z pasztetem i serem to jest to! A na deser wafelki oblane(skapującą) czekoladą. Pycha! Nie chce się nam ruszyć bo wiemy, że podjazdy czekają. I to ile! Jeden za drugim.
Nie obijać się - podjeżdżać! © Karmelito
Gdy już ochoty brak, wjeżdżamy w wieś i szukamy noclegu. Znajdujemy w sadzie pewnej rodziny. Dostajemy wodę , pomidory i informacje. Okazuje się, że aby przejechać drogą rowerową nad samym Bugiem, trzeba poinformować o tym straż graniczną. Dowiadujemy się również, że w tej okolicy przemyt ma się dobrze i każdy kto w zasięgu wzroku ma czarnego pędzącego jeepa powinien jak najszybciej oddalić się od drogi, ponieważ kierowca mający towar o wartości 200 tys. złotych za nic ma wszystko inne na jezdni.
Nasz ulubiony znak :) © Karmelito
Chmurkowe kompozycje © Karmelito
Gra cieni © Karmelito
Route 2 768 971 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014
- DST 53.70km
- Czas 03:30
- VAVG 15.34km/h
- Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
- Aktywność Jazda na rowerze
DZIEŃ 3- Z PRĄDEM TEŻ CZASEM CIĘŻKO
Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 02.09.2014 | Komentarze 0
Piękny Wieprz © Karmelito
MICHAŁ
Rano wstaje wcześniej, żeby zrobić śniadanie. Wszystko gotowe, budzę Justynę i okazuje się, że źle się czuje i bardzo Jej zimno .Zły znak. Jadę szybko do sklepu po herbatę. Kilka minut później jest już gotowa i… działa. Samopoczucie znacznie się poprawia. Wyruszamy z poślizgiem po kilku słitfociach i oddaniu piwa jednemu z turystów (zwierzynieckie nam całkiem nie podeszło).Droga do Krasnobrodu okazuje się mocno pofalowana, ale Justyna dzielnie pokonuje podjazdy. W mieście dłuższa przerwa. Lody, kanapki etc.
Jak zawsze szczęśliwi i uśmiechnięci :) © Karmelito
Zaraz za miejscowością jest zespół zalewów, między którymi przejeżdżamy. Pełno turystów… Niedługo po konsultacjach z miejscowymi odnajdujemy drogą na Hutki. Tam też zaraz przy drodze trafiamy na organizatora spływów po Wieprzu. Bierzemy najdłuższą trasę. Rowery zostawiamy na przyczepce. Początkowo nasze ruchy są mocno nieskoordynowane. Płyniemy na „pijaka” od brzegu do brzegu. Z czasem jest coraz lepiej. Rzeka pięknie się wije przez pola i lasy. Urocze zakola wołają nas do siebie. Spływ taką rzeką to sama przyjemność. Po drodze mamy trzy przenoski, z czego dwie dookoła młynów, a jedna przez zawalony most.
Smaaaajl © Karmelito
Kończymy przy moście w Guciowie, gdzie po chwili przyjeżdża po nas organizator. Pakujemy rowery i jedziemy dalej. Po kilku kilometrach odbijamy na Zamość. Początkowy odcinek masakryczny. Dalej trafiamy na świeżutki asfalt – aż się kleimy. Powoli zaczyna się ściemniać, gdy docieramy do miejsca planowanego noclegu. Okazuje się, że „to coś niebieskie” zaznaczone na mapie to stawy rybne. I z kempingu kicha. Zostało tylko kilka kilometrów do Zamościa więc już dalej nie ma sensu jechać , chyba że chcemy płacić za hotel. Wracamy się więc kilka kilometrów do miejsca, gdzie widzieliśmy ostatnie szyldy „noclegi”. Zajeżdżamy do jednego – willa pełna luksów. Dlatego o namiot nawet się nie pytamy tylko szybko się zmywamy. Kawałek dalej – tu już wygląda normalnie i możemy się rozbić. Mamy łazienkę, stoliki i…. peeeeełno komarów. Na kolacje standardowo makaron z sosem i parówkami. Padamy bez sił.
Parki Narodowe to my lubimy! :) © Karmelito
Piękna moja :) © Karmelito
JUSTYNA
Rano czuję się fatalnie. Wszystko boli... Ale co robić? Możemy zostać gdzie nie za bardzo nam się podoba ale... jak tu zostać kiedy przygoda dopiero czeka? Zbieram tyłek o 10 , Michał robi śniadanie, potem kilka wspólnych zdjęć i w drogę. Na dzień dobry/(zły?) długie podjazdy i wiatr w twarz. Coś wprost wymarzonego dla mnie! Po 2h jazdy wreszcie Krasnobród. Szczerze miałam dość tych podjazdów. Krótki postój na „obiad” i za zalewem z tysiącami turystów znajdujemy leśną ścieżkę na Hutki.
Tak to znowu my! © Karmelito
Dzisiaj mała zmiana środku transportu – z roweru na kajak! Zostawiamy rowery u organizatora, który po spływie przywozi je nam na miejsce końca spływu (mamy zaufanie bo nawet rowerów nie zapieliśmy :D ). Pływaliście kiedyś kajakiem od brzegu do brzegu? Nie? Bo ja tak i to fajna sprawa. Polecam! Pełno śmiechu i dużo wody w kajaku gwarantowane. Tylko 3 razy przenosimy kajak. W sumie to Michał bo co ja będę dźwigać ;) Po tej przerwie znów czas na rowery. 6km do sklepu to aż za dość dla takich wygłodniałych kajakarzy jak my. Kanapki znikają w oka mgnieniu i już pędzimy do zalewu na nocleg. 8km jednak zrobiliśmy niepotrzebnie, bo zalew to hodowla ryb i nici z noclegu. Cofamy się kilka km i znajdujemy miejsce na namiot u starszej Pani, która ma domek do wynajęcia. Będzie prawdziwy prysznic! Hip hip hura!
Luksusowy nocleg ^^ © Karmelito
Route 2 768 965 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014
- DST 70.80km
- Teren 8.00km
- Czas 05:49
- VAVG 12.17km/h
- Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
- Aktywność Jazda na rowerze
DZIEŃ 2- JAKI TU SPOKÓJ...
Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 27.08.2014 | Komentarze 0
Ożanna i My - Simply the best! © Karmelito
MICHAŁ
„Przypadkowo” rozbiliśmy się w takim miejscu, że poranne słońce wznosiło się za murem lasu. Budzik odkładany kilkukrotnie. W końcu pierwszy wstaje ja. Przecież przegrałem, przepraszam wygrałem w makao tygodniową przyjemność wcześniejszego wstawania i robienia śniadania. Jest koło 8. Po chleb trzeba się niestety pofatygować. Najpierw po rower – dla bezpieczeństwa przypięliśmy tuż obok domu właścicieli, a później kilometr do sklepu. Kanapki z takiego świeżutkiego chlebusia mniaaaaam. Ruszamy po 10, gdy żar już leje się z nieba a wiatr dmie w twarz.
Nie jeden raz tu jeszcze zagościmy © Karmelito
Drogi wybraliśmy dobre. Mały ruch, domy ładne(taka nasza choroba „architektoniczna” – co by było gdybyśmy mogli sobie wybudować dom…). Jeden tylko kilkukilometrowy odcinek był nie przyjemny, ale czasem i z autami trzeba się pomęczyć, żeby docenić później ich brak. Znacznie bardziej jednak lubimy towarzystwo drzew.
Autorka wielu kompromitujących mnie zdjęć :D Zemsta? © Karmelito
Las, las wielki las © Karmelito
Czasem nawierzchnia w lesie lub jej brak pozostawiają wiele do życzenia. W Puszczy Solskiej musimy pchać rowery po piachu jakieś 5 km. Na szczęście wszystko co złe, w końcu się kończy. Dotarliśmy do asfaltu. Może być już tylko lepiej. Po niecałej godzinie wyjeżdżamy z lasu. Jeszcze tylko kilka kilometrów i docieramy tam gdzie planowaliśmy – nad zalew w Majdanie Sopockim. Rozbijamy się szybko na campingu, żeby zdążyć jeszcze przed zachodem słońca wypluskać się w wodzie. Obowiązkowa wizyta w sklepie i można zabierać się do kolacji i wieczornego ogarniania się.
Tym razem płaskoo © Karmelito
A ja lubię pomarańcze :) © Karmelito
JUSTYNA
Michał wstaje wcześniej, bo robi śniadanko :) Ja to mam dobrze. Kiedy wyjeżdżamy (dobrze po 10), słońce ani wiatr nie dają nam odetchnąć ani chwili. Pierwszy odcinek okropny, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Dużo aut i jakoś tak nieprzyjemnie... Wreszcie po 20 km uciekamy w lasy i tu... jeszcze gorzej! Cisza jest, spokój jest, tylko jednego brak: nawierzchni! Jakiejkolwiek. Sam piach tak, że rowery musimy pchać dobre 5km!
Dżastina :P © Karmelito
Resztkami sił docieramy do asfaltu i tu wreszcie można odpocząć. Las i asfalt... tak niewiele trzeba, a człowiek taki szczęśliwy! Jednak ten dzień nie będzie moim ulubionym. Nocleg fundujemy sobie w Majdanie Sopockim... i szczerze wolałam Ożannę. Jak się później okazuje, nie jezioro zapadło mi w pamięć, a to że byłam wyczerpana i o 20 spałam jak kamień!
Tyle wody, taka radość! © Karmelito
Majdan Sopocki - prawie jak nad morzem hah © Karmelito
Nasz dom © Karmelito
Wtf??? © Karmelito
Route 2 768 954 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014
- DST 70.20km
- Czas 04:43
- VAVG 14.88km/h
- Sprzęt Unibike Voyager/Pamir
- Aktywność Jazda na rowerze
DZIEŃ 1 - BO JUSTYNA KOCHA ROWER
Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 24.08.2014 | Komentarze 1
JUSTYNATak! Nareszcie jedziemy. Pełni sił i z bananem na twarzy po 10 (Michał musiał zjeść 20 kanapek ) wyprowadzamy rowery i pakujemy sakwy. Przez Rzeszów nawet przyjemnie się jedzie ale lepiej kiedy zjeżdżamy z głównej drogi. Trafiamy na polną drogę -hmmm a może jednak polną kałużę?- ale nie narzekamy i brniemy w stronę Strażowa. Jak na złość wiatr wieje nam w twarz (przecież przeważają zachodnie!) i jedziemy wolniej niż na początku.
To Ona... © Karmelito
Docieramy do Żołyni ale omijamy pobliskie jezioro przez złe oznakowanie. Cóż, bywa ale za to mamy super obiad kanapkowy. Za Żołynią zmiana frontu i jedziemy z wiatrem, bardzo szybkie, fajne zjazdy i stosunkowo płaskie podjazdy, za co w pierwszy dzień jestem wdzięczna ;) Pod koniec jestem już dobrze zmęczona, ale na szczęście Ożanna blisko i o 17 jesteśmy na miejscu.
Rower łączy ludzi © Karmelito
Od Pana Mariana dostajemy zniżkę, bo nazwisko Michała robi swoje. Po rozbiciu namiotu idziemy na krótki spacer dookoła jeziora i do lasku po drewno. Tak! Będzie ognisko! :D Reakcja po pierwszym dniu? Coś w stylu: „Aaaaa jednak dałam radę przejechać te 70 km! Rower jest super! Nie oddam go! ”. Z radości nawet komary mi nie przeszkadzają przy ognisku. Po kilku partyjkach w makao (zgadnijcie kto wygrał !) szybko usypiamy.
Nasze pole kempingowe © Karmelito
Czyż nie jest pięknie? © Karmelito
MICHAŁ
Nieprzystosowani do porannego wstawania wyjeżdżamy dopiero po 10. Początkowo jedziemy sennymi(bo niedziela) ulicami Rzeszowa. Za miastem odbijamy na Krasne i jedziemy tak jak lubimy tzn. daleko od blokowisk wśród domów i łąk. Asfalt w kierunku Strażowa nagle się urywa. Musiało tu ostatnio nieźle padać, bo kałuże na drodze polnej są często nie do ominięcia. Pierwszy postój wypada po ok. 20 km we wsi Czarna. Słońce już nieźle przygrzewa, dlatego wykorzystujemy cień przystanku do granic możliwości. Jednak pora jechać dalej – już po 12. Nasza trasa wiedzie dalej wąskimi wiejskimi drogami. Wiatr się na nas uwziął. Już dobre kilkanaście kilometrów uprzykrza nam życie. Mamy pecha, jak później się okazało nie tylko tego dnia.
Mr Majsterkowicz © Karmelito
Kolejny przystanek –Żołynia. Zaopatrujemy się w kiełbaski na wieczór. Po drodze przeoczyliśmy interesujący nas skręt i tym sposobem musimy wytyczyć trasę alternatywną. Niestety przez tą zmianę nie możemy się ochłodzić w pobliskim zalewie. Tak więc ciągniemy na Leżajsk. Tym razem wiatr nam sprzyja. Powodem tej zmiany jest goniący nas niż. Oby tylko ta burza nas nie dopadła. Justyna mówi, że nie będzie padać ale kto by… No oczywiście ma racje jak zawsze. Przed Leżajskiem znów padamy ofiarami typowo polskich standardów oznaczenia drogowego. Ale przejazd przez Leżajsk zwłaszcza w niedziele nie jest zbytnio nie przyjemny dla rowerzysty. Stąd już niedaleko do Ożanny , gdzie postanawiamy się rozbić na polu namiotowym ”Laguna”.
Taki taki On © Karmelito
Nieraz w dzieciństwie przyjeżdżałem tu z rodzicami. Pan Marian, gdy tylko usłyszał moje nazwisko uśmiechnął się i dostaliśmy 50% rabatu. Jak dobrze mieć znajomości :) Po rozbiciu namiotu i wykompaniu się idziemy na spacer dookoła jeziora. Jest cudownie. Cisza, spokój, woda, las, zachód słońca. Po drodze zahaczamy o sklep. Standardowo-wyjazdowo piwo i lody. W lesie nie brakuje chrustu więc ognisko pięknie płonie, nie mówiąc już jak kiełbaski pięknie znikają… :) Po krótkiej rozgrywce w karty kładziemy się spać i śnimy o cudownym kolejnym dniu.
Ognichoooo i jadło :) © Karmelito
Piękny zachód słońca nad Ożanną © Karmelito
Route 2 768 941 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Polska 2014
- DST 113.56km
- Czas 07:47
- VAVG 14.59km/h
- Sprzęt Diplomat
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 4 - Puste drogi to idealne drogi
Poniedziałek, 28 kwietnia 2014 · dodano: 23.07.2014 | Komentarze 1
Nocą nade mną przechodzi burza po burzy. Ostatnia koło 5 rano, dlatego nie mogąc już usnąć wstaje o 6 i zbieram się powoli na kolejny dzień pełen górskich wrażeń. O 8 już mogę wyjeżdżać , ale decyduje się na zrobienie kilku fajnych fotek ze środka potoku. Pech chciał, żeby wracając stamtąd noga ześlizgnęła się z kamienia i…. Chlup but cały mokry. Na szczęście aparat cały i suchy :)Drogie zdjęcie... Kosztowało mnie mokrego buta © Karmelito
Początek trasy wiedzie tylko lekko pod górę. Ale tylko początek…. Po kikunastu kilometrach trasa nagle zaczyna przypominac amplitudę temperatury na pustyni. Na początek podjazd z 400 na 800m n.p.m. Jadę żółwim tempem, ale na szczęście droga jest praktycznie nie uczęszczana. W ciągu dwóch godzin minęły mnie może 4 auta. Takie drogi lubię najbardziej!
Panoramy w górach... Lubie to! © Karmelito
Samochodów ani widu ani słychu, to jest to! © Karmelito
Chciałoby się być tam wszędzie © Karmelito
Jeśli jedziecie przez góry, rozglądacie się i pomyślicie „tamtędy na pewno nie wiedzie nasza droga” to wiedzcie, że jest więcej niż pewne, że właśnie tam się znajduje! Zjazd z przełęczy niestety nie do końca zrehabilitował ciężki podjazd. Spora część prowadziła leśnym szlakiem turystycznym, gdzie cały czas jechałem na hamulcu… Ot takie lekkie rozczarowanie. Bo przecież kto by się spodziewał łatwego zjazdu! Haha :) Ale za to jaki piękny! Taką trasą najchętniej by się chciało jechać i jechać, aż do środka Ziemi.
Jazda szlakiem turystycznym... cudownie! © Karmelito
Znowu JA! Jeszcze trochę i celebrytą zostanę haha © Karmelito
Piękne jak konie © Karmelito
Po kolejnej powtórce z rozrywki ląduję na 815m n.p.m.W tym czasie przed miejscowością Bedrichov łapie mnie mocny deszcz i chowam się u jakiegoś Czecha pod wiatą. Jeszcze kilka kilometrów pod górę i zza drzew w dole wyłania się Liberec. Spore miasto dlatego zamiast wjeżdżać prosto do centrum wybieram zjazdową i bardziej natturalną „obwodnicę”. Jadąc Nią wjeżdżam do północnej części miasta i mimo że jadę nim tylko kawałek, ciężko przychodzi mi znaleźć odpowiedni boczny wyjazd z miasta… Zamiast jechać na znakach jadę na azymut i okazuje się to skuteczne.
W dole Liberec © Karmelito
Za Libercem jadę dobrze oznaczoną trasą rowerową. Nie musze nawet wyciągać mapy.Spodziewałem się tu jeszcze trochę górek, ale jak na razie przerwa. Pagórki i pola :) Po dwóch godzinami docieram do trójzłączenia granic między Polską, Czechami i Niemcami. Ciekawe i fajnie zrobione miejsce. Widząc biedronkę korzystam z okazji i ide na większe zakupy(taka biedronkowa mania ). Co już obserwuję od kilku dni, to że w Czechach w odróżnieniu do Polski, tam wszędzie pełno jest dobrze oznaczonych szlaków rowerowych. Może to jeszcze nie ten poziom jak na zachodzie europy, że dla roweru jest osobna jezdnia, ale wyznaczenie i oznaczenie szlaku lokalnymi drogami o małym natężeniu ruchu to już wielki sukces!
"Droga rowerowa" :) © Karmelito
Wulkan? © Karmelito
Rynek Hradka nad Nysą © Karmelito
Początek współpracy © Karmelito
Jadąc dalej(w końcu w górę –kto by pomyślał, że tak szybko się stęsknię) planuje skrót ścieżką przez las, aby nie musieć jechać kawałek drogą krajową. Niestety mieszkańcy nie są w stanie mi pomóc i kilkanaście kilometrów jadę w towarzystwie tirów. Po tym szybkim odcinku odbijam w lokalną drogę spodziewając się sporych podjazdów. Na koniec dnia są one strasznie wykańczające! Z ulgą odkryłem, że dojazd do planowanego miejsca noclegu jest płaski! Znaczy nie do końca… Ostatnie 3 kilometry poświęcam na ostry podjazd. Znacznie wolę podjazd na koniec dnia mimo , że jest strasznie męczący niż podjazd z rana na zimnych mięśniach. W miejscowości Horni Svetla pierwszy traf i mogę się rozbić obok domu J Ja to jednak mam szczęście. W ekspresowym tempie rozbijam namiot, bo w oddali od dawna chmury mnie gonią i słyszę grzmoty. Okazuje się, że burza przeszła bokiem, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Zmęczony po górskim pedałowaniu padam jak mucha i szybko usypiam.
Trójzłącze granic © Karmelito
Keine grenzen © Karmelito
Kategoria Sudety 2014
- DST 116.32km
- Czas 07:31
- VAVG 15.47km/h
- Sprzęt Diplomat
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 3 Gór coraz więcej i piękne Teplickie Skalne Miasto
Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 30.05.2014 | Komentarze 0
Pierwsza noc w namiocie nie minęła szybko i przyjemnie. Co pół godziny budziłem się i zmieniałem pozycję spania. Coś było nie tak. Rano wstałek około 7, i przed wpół do 9 już mogłem startować. Miałem kilkanaście kilometrów do jednego z żelaznych punktów wyprawy - skalnego miasta. Spory kawałek z tej trasy jadę szlakiem turystyczne, który prowadzi wzdłuż strumyka. Właśnie takich dróg szukam! Powoli zbliżam się do 20km dzisiejszych pięknych widoków, gdy dojeżdżam do wejścia do rezerwatu. Niestety z rowerem nie można wejść, a całego roweru z bagażem schować nie mogę. Tak więc dzięki uprzejmości pracownic, deponuje swój bagaż w szatni pracowniczej po czym znikam na 2 godziny z tego świata... Już od samego wejścia zachwycam się tym co widzę. Jezioro wśród skał wygląda bardzo urokliwie.
Takie drogi to ja lubię.. Cisza spokój szmer strumyka i szum drzew....a do tego ćwierkające ptaszki.... Bajka! © Karmelito
Piękne jeziorko wśród skał © Karmelito
Trochę wspinania było © Karmelito
Prawie jak drzwi do Narnii © Karmelito
Jaką siłę ma woda... Niesamowite © Karmelito
Wodospad... Number one © Karmelito
A tu kolejny © Karmelito
Skalne miasto - gorąco polecam! © Karmelito
Na przestrzeni kilku kilometrów dookoła szlaku rozciągają się potężne skały wszelakich kształtów. Są również "Kochankowie". Ale więcej o rezerwacie zobaczycie na zdjęciach :) Po dłuższej "przerwie" (od jazdy rowerem) przydało by się popedałować dalej. Na start podjazd a co! Co sie będą ze mną patyczkować :D Myślałem, że teraz będzie trochę mniej podjazdów... Ależ skąd! Zaraz za Trunov przełęcz na 795m n.p.m, za nią zjazd i podjazd na kolejną 722m n.p.m.
"Kochankowie" © Karmelito
W końcu i ON się pojawił na zdjęciu :P © Karmelito
Będzie wysoko © Karmelito
Znaki bardzo przydatne :) Mogliby u nas więcej tras tak wyznaczyć :) (żółte tabliczki odnoszą się do tras rowerowych) © Karmelito
Z przełęczy na przełęcz... co to za jazda? © Karmelito
Po drodze oczywiście widoki cudowne! Samochodów żadnych, wokoło lasy potok ptaki... Cudnie! Cudowny też przede mną podjazd :D Tym razem wspinam się najwyżej podczas tego wyjazdu. 835m n.p.m. Myślałem że nie wyjadę... Sił na koniec dnia ubywało w zastraszającym tempie. Po takim górskim dniu nogi odmawiały posłuszeństwa. Za przełęczą dłuuuugi zjazd do miasteczka Rokytnica nad Jezirą. Dziwne, bo wygląda jak wymarłe. Prawie nikogo na ulicach czy w ogródkach. Nie ma nawet kogo zapytać o nocleg. Pierwsze dwa strzały spalone
Górki me to jest to, Kocham je :) © Karmelito
Pooooraaaaaa na dobranoc © Karmelito
Kolejna osoba sugeruje, że kilka km dalej jest kemping. Robi się już ciemno więc jak nic sie nie znajdzie to może być... Cały czas zjeżdżam w dół. Mam szczęście, dostaję darmowy nocleg na kempingu. Nie zaczął sie jeszcze sezon, więc właściciel pozwala się rozbić, otwiera dla mnie łazienkę. Generalnie znów luksusy. Po ponad 100kilometrach to chyba jednak mi sie należy.
Darmowy nocleg na kempingu? Czemu nie! © Karmelito
Kategoria Sudety 2014
- DST 121.65km
- Czas 07:23
- VAVG 16.48km/h
- Sprzęt Diplomat
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 2 - Góry Sowie
Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 19.05.2014 | Komentarze 1
Rano otwieram oczy i coś mi tu nie gra. Za oknem jest.... biało! Uffff to nie śnieg tylko gęsta mgła. Muszę poczekać trochę, bo w mleku to można pływać , a nie jeździć. Po kilkunastu minutach leniwego leżenia jednak trzeba się wziąć do roboty. Pakuje sakwy i idę na śniadanie. Jak to już bywa z gospodyniami, tak i dzisiejsza pozostaje głucha na zapewnienia, że zwykłe kanapki wystarczą na śniadanie i po kilku minutach mam przed sobą talerz jajecznicy na pyyyysznej kiełbasie. Gdy widoczność znacznie się poprawiła, postanowiłem ruszyć w drogę. Pierwsze 50 km do Świdnicy nie jest zbyt wymagające. Za to coś czuję i lekko słyszę, ze w przednim kole coś rzęzi. W serwisie pan mówi , że w sumie koło jest tak zużyte, że powinno iść do wymiany. Facet likwiduje luzy na konusach , a ja na przekór ruszam dalej.Kościół w Świdnicy © Karmelito
Świdnicki rynek © Karmelito
A jakże by inaczej, JA! © Karmelito
Za Świdnicą znalazłem sporo dróg przez pola, lasy, aż wylądowałem w Pieszycach u podnóża gór sowich. Podjazd przebiega spokojnie, natomiast miejscowi niezbyt chyba znają sie na kilometrażu. Gdy zapytałem po 2 km podjazdu ile jeszcze do przełęczy to usłyszałem że 3km, kawałek dalej rowerzystka stwierdziła, że 5km a w rzeczywistości było przede mną jeszcze10...Widoków spektakularnych raczej nie było, ponieważ serpentyny zostały poprowadzone lasem. Przełęcz na około 800m n.p.m. daje spory podjazd 500m. Największy w tym sezonie. Na szczycie ubieram sie cieplej, bo na zjeździe zawsze się zamarza. Ale niby dlaczego miałem świetnego asfaltu na zjeździe? Dlatego że taki był na podjeździe? Głupi ja! Nowy powiat, nowy zarządca nowe standardy...
Rzepak będzie mi towarzyszył codziennie © Karmelito
Takie drogi to ja lubię :) © Karmelito
Na rozstaju dróg © Karmelito
Tak, właśnie tam jadę! © Karmelito
Pieszowice © Karmelito
A na zjeździe asfalt nie za ciekawy © Karmelito
To dopiero początek widoków © Karmelito
Kilka kilometrów dalej zatrzymuję sie na stacji na gorącą czekoladę. Zawsze coś po mrożącym(lecz nie krew w żyłach) zjeździe. Do granicy już w miarę płasko, lecz pogoda się psuje. Już widzę znak graniczny a tu jak nie lunie deszczem... I godzinę trzeba było spędzić na przystanku 100m przed granicą. Za granicą również płasko, ale to do czasu. Za Broumov zaczęły się podjazdy, a sił powoli ubywało. Po ponad godzinie docieram do wioski Jetrichov, gdzie miejscowi wskazują boisko wiejskie jako dobrą miejscówkę na rozbicie namiotu. Dopytuję się jeszcze czy na pewno to legalne i policja się nie przyczepi. Miejsce okazuje się idealne! Kran z wodą pitną na miejscu, wychodek i wiata pod którą stawiam namiot. Teraz mam pewność, że rano namiot będzie suchy. Na kolacje makaronik z pulpetami z biedronki mniaaaam po cały dniu pedałowania pychota! A teraz z pełnym brzuchem należy iść spać :) Prawie jak Kubuś Puchatek hahaha po małym co nie co.
Widzę granicę... Zostało mi 100m! A tu niespodziewanie... deszcz © Karmelito
Dla urozmaicenia ogródka :D © Karmelito
Route 2 594 660 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Sudety 2014
- DST 44.06km
- Czas 02:30
- VAVG 17.62km/h
- Sprzęt Diplomat
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 1 - Majówkę czas zacząć
Piątek, 25 kwietnia 2014 · dodano: 12.05.2014 | Komentarze 2
Rano wstaję pełen energii, a wszystko to dzięki zbliżającemu się wyjazdowi. Dopakowuje ostatnie rzeczy, jeśli czegoś zapomnę to trudno :) Na pewno mam wszystko co do przeżycia potrzebne, a nie jadę też przez pustynię, żeby być zdanym tylko na siebie. Przed 10 Justyna przychodzi się pożegnać. Ja jeszcze dokręcam nowe adaptery pod sakwy do bagażnika. Śpieszę się bo zostało mi tylko 30 min do odjazdu pociągu do Wrocławia.Ostatnie dokręcanie śrubek i pakowanie © Karmelito
Gotów na podbój Sudetów © Karmelito
Na dworzec dojeżdżam bezproblemowo. Już na początku podróży spotykam zapalonych rowerzystów. I to okazuję się, że z Rzeszowa i mieszkają niedaleko mnie! Niestety wysiadają już w Katowicach i po godzinnej rozmowie i chwili relaksu czytając książkę, musimy się pożegnać. Planowo po ponad 5h stoję na peronie wrocławskiego dworca. Na początku nawet nie wiem gdzie się ruszyć. Pytam mieszkańców o drogę na rynek i już po 15 minutach robię zdjęcia uroczemu rynkowi. Po drodze obserwuje wiele pomników i zabytkowych budynków, które robią wrażenie.
Industrialne budynki zaciekawiają © Karmelito
Wrocławski rynek © Karmelito
Ten to się nie boi wyraźnie pokazać s**m na to wszystko :P © Karmelito
Piękne miasto! © Karmelito
Uniwersytet Wrocławski © Karmelito
Tak samo jak zaskoczyła mnie ilość dróg rowerowych w mieście. I to po prostu wszędzie! Choć nie zawsze łatwo mi było z nich korzystać, ponieważ nie znam miasta i zdarzało się że droga ta mocno odbijała od mojego kierunku jazdy i wolałem się trzymać jezdni, lecz okazywało sie, że za kilkaset metrów wiedzie znów obok. Co chwilę upewniam się, czy powinienem jechać w tym kierunku. Niestety okazuje się, że źle pojechałem i nadrobiłem łącznie 10km. No nic zdarza się, przecież chyba mi się nie spieszy prawda? Jeszcze przed wyjazdem z miasta coś dziwnie mi trzeszczy przy bagażniku. Okazuje się, że gwint się wyrobił. Jednak sklep rowerowy znajduję po przejechaniu kilkuset metrów i bez problemu załatwiam śrubkę z nakrętką, co rozwiązało problem. Między 18, a 19 złapała mnie potężna ulewa. Nie mam się gdzie ukryć, zanim wyciągnę kurtkę i tak będę juz przemoczony więc pedałuję ile sił w nogach. żeby dotrzeć do jakiegoś suchego miejsca. Przez dłuższy czas nic nie ma. Jednak powoli wyłoniła się malutka stacja paliw. Okazało się, że prowadzi ją starszy pan, którego korzenie sięgają daleko wgłąb Ukrainy. Po kilku minutach dołącza się do nas jego żona i zaprasza na herbatę. Jak zwykle na tym się nie skończyło. Zaraz dostałem kanapki z wszystkim co w domu dostępne i ciasto na deser. Jednak czasu się nie oszuka. Robiło się już ciemno, ja jestem przemoczony i z perspektywa noclegu na dziko niezbyt mnie przekonywała. Gospodarze widząc moją sytuację, zaproponowali mi nocleg u siebie na kanapie. Synowie już dawno się wyprowadzili więc miejsca jest aż nadto. Mam do dyspozycji prysznic(z zimną wodą ale w końcu zimna woda zdrowia doda!). Po odświeżeniu czytam 2 rozdziały książki i odpływam w dalekie azjatyckie ostępy, o których właśnie czytam.
Ileż to tej miłości u nas! © Karmelito
Katedra Wrocławska © Karmelito
Za płaskim miastem lekko pod górę © Karmelito
Kategoria Sudety 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Podróżować każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej ;)
Poniedziałek, 31 marca 2014 · dodano: 31.03.2014 | Komentarze 2
Rower to jest świat!Nie masz pieniędzy na wakacje? To żaden problem! Każdy może rozpocząć przygodę z podróżami, również rowerowymi. Granice są tylko w Twojej głowie! Wystarczy chcieć i mieć dużą determinację. Moja wyprawa Rzeszów-Bałtyk jest tego przykładem. Jedyne co miałem własnego na wyjeździe to rower, sakwy i ubrania. Cała reszta sprzętu od menażki poprzez śpiwór czy kuchenkę turystyczną były pożyczone. Odliczając koszty pociągu powrotnego, 7 dni wycieczki(czyli de facto jedzenia) kosztowały mnie wtedy 100zł! Trzeba przyznać, starałem się kupować tanio, nie pozwalałem sobie na gofry i inne turystyczne smakołyki. Ale jeśli się nie ma pieniędzy, a coś nie jest konieczne do przeżycia to po co mi to? Tegoroczna bałkańska przygoda również nie kosztowała fortuny. W ciągu 33 dni podczas których licznik wskazał przejechanie ponad 4 tysięcy kilometrów przez 14 krajów wydałem niecałe 700zł... Było to możliwe dzięki niesamowitej gościnności naszych gospodarzy. Aby podróżować rowerem, nie trzeba też być wielkim atletą. Czasem przeżywa się kryzysy, zwłaszcza w wysokich górach przy afrykańskich upałach, ale to normalne. Nikt nie jest robotem. Ale na początku, zanim złapie się dobrą formę rowerową najlepiej podróżować po mniej wymagających terenach. Osobiście polecam pojezierza. Jednak teraz to już dla mnie za mało.
Rower, to moje życie, moja pasja. Przygodę z podróżami rowerowymi rozpocząłem w 2012 roku. Wtedy, 7 dni spędzonych na rowerze na trasie z Rzeszowa nad Bałtyk, dla rodziny i znajomych było czymś niesamowitym. Ale ja już w głowie miałem znacznie większe plany. W marcu ubiegłego roku, ostatecznie zdecydowałem się na kierunek bałkański. Dlaczego? Przede wszystkim, ze względu na koszty. Pozostałe dwie wyprawy, które rozważałem to Alpy plus Lazurowe Wybrzeże oraz Skandynawia. Drugim czynnikiem, który skłonił mnie do tego wyboru, były świetne opinie innych podróżników, również rowerowych, o Bałkanach. Muszę potwierdzić, że gościnność Rumunów czy Serbów(i nie tylko) naprawdę nie zna granic! W Rumunii przykładowo, na 8 noclegów aż 5 przespaliśmy w wygodnych łóżkach! A prosiliśmy tylko o kawałek trawnika pod namiot...
Gabriel i spółka :) © Karmelito
O jedzeniu już nie wspomnę, bo nawet gdy gospodarze nie zaprosili nas do domu, to jedzenie mieliśmy zapewnione. Gabriel, rumuński oficer policji, nasz gospodarz, którego chyba najlepiej wspominam, specjalnie dla nas zorganizował rodzinnego grilla. Kupił całą masę lokalnych piw i podarował butelkę palinki(domowa śliwowica 60-80%). Żeby tego było mało, poza wieczornym posiłkiem, dostaliśmy porządne jajeczne śniadanie plus całą reklamówkę owoców, warzyw oraz chyba kilogram słoniny na drogę. To jest coś pięknego, jak ludzie są pozytywnie nastawieni, jak dzielą się wszystkim co mają z podróżnymi, choć czasem widać, że nie mają zbyt wiele.
Oprócz wspaniałych ludzi trafialiśmy na piękne widoki. Żelazne punkty wyprawy, takie jak trasa Transfogaraska w Rumunii, Park Narodowy Mavrovo w Macedonii czy albańskie góry nie zawiodły nas. Ba, oczarowały!
Serpentyny i Ja! //Transfagarasana// © Karmelito
Piękne śpiewy muezinów niosą się echem po górach © Karmelito
Robi się już ciemno... Gdzie tu się rozbić? © Karmelito
O ile przedarcie się przez rumuńskie Karpaty drogą 7c jest znaną atrakcją turystyczną, to im dalej na południe Europy tym turystów mniej. Mimo cudownych rejonów otacza nas pustka. Dzicz! Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zdarza się całymi godzinami jechać i spotkać może kilku ludzi. Ale w naszych podróżach to jest to czego szukamy, czyli spokój, bliskość i piękno natury oraz ludzie nie nastawieni na wykorzystywanie każdej okazji do zarobku. Jednak dotarcie do wybrzeża sporo zmieniło w podejściu ludzi do nas. Tam byliśmy już zwykłymi turystami, których można "wydoić". Podróże rowerowe to nie tylko piękne widoki i gościnni ludzie. To również wysiłek, sprawdzenie własnych możliwości. Chwilami było bardzo ciężko. Ale na szczycie, na przełęczach... czuć wielką satysfakcję. Trzeba przyznać, że pedałowanie przez góry, przy ponad 40-stopniowym upale nigdy nie jest łatwe. Zwłaszcza gdy nawierzchnia jest kamienisto-żwirowa, a nachylenia sięgają 13 promili.
I jak tu jechać??? © Karmelito
Na szczęście w sytuacjach kryzysowych, zawsze ratowały nas górskie źródełka tryskające ze skał. Były dla nas naprawdę zbawienne! Góry towarzyszyły nam podczas prawie całej wyprawy. Morze natomiast tylko przez kilka dni. Chwile na wybrzeżu wspominam jednak bardzo dobrze. Postanowiliśmy tam zrobić kilka "wolniejszych" dni , co oznacza przejechanie 70-80 kilometrów. Rok temu byłem nad Bałtykiem i z przykrością muszę stwierdzić, że przejrzystość i temperatura wody w porównaniu do Morza Śródziemnego to nawet nie inna liga, to inny świat! A połączenie gór z morzem jest czymś tak pięknym, że muszę tu jeszcze kiedyś wrócić. Dzikie kamieniste plaże w zacisznych zatoczkach, gdzie woda z przejrzystością do 10 metrów aż onieśmiela! Tak samo jak fakt, że na kolację w Czarnogórze dostaliśmy 10 ryb z grilla razem z miską oliwek, innych warzyw i owoców, których po prostu nie daliśmy rady zjeść... A jeśli głodni rowerzyści nie są w stanie czegoś przejeść, to musi być tego mnóstwo. Więc z jednej strony na wybrzeżu turystyka kwitnie, ale ludzkie odruchy też można odnaleźć.
Ahhh ta woda! Widoczność dochodzi do 10 metrów! © Karmelito
Ale wyżerka! Nie daliśmy rady zjeść wszystkiego © Karmelito
My w podróżach odnajdujemy zaspokojenie egzystencjalnej potrzeby wolności, jak również szansę na oderwanie się od świata szybkiego, zbyt szybkiego, goniącego za pieniądzem. Z własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że im kraj jest biedniejszy, tym bardziej gościnni ludzie. Pędząc za światem pieniądza zatracamy własne człowieczeństwo. Dlatego chyba każdy potrzebuje takiej odskoczni. W dodatku poprzez podróże można zweryfikować pewne stereotypy. Wiele osób przed wyjazdem mówiło mi "ale tam w Rumunii to uważaj ,bo to dziki kraj, a z Rumunami to nigdy nic nie wiadomo". Oczywiście tego typu słowa nie sprawdziły się nawet w jednym procencie. Zapewne większość Polaków ze słowem Rumun kojarzy Cyganów, których wcale nie ma tam aż tak wielu. Podróżując rowerem właśnie, ma się duże szanse, by poznać prawdziwą lokalną kulturę czy kuchnię. Gdy ludzie widzą Twój wysiłek jaki wkładasz w to co robisz, całkiem inaczej patrzą na Ciebie i tak jak nas, częstują różnymi specjałami. Dla mnie nowym przeżyciem kulinarnym była zupa z króliczym mięsem, albo miód jedzony prosto z plastra. Zasmakowałem tych specjałów w Bośni i Hercegowinie. I tutaj mocny akcent historyczny na wyprawie. Ugościła nas serbska rodzina, która raz do roku na 3 dni spotyka się w swoich dawnych rodzinnych stronach. Niestety stosunkowo niedawna wojna ich rozdzieliła i teraz mieszkają w całej Europie.
Serbska rodzinka © Karmelito
Miny miny wszędzie miny © Karmelito
Gołym okiem widać skutki tej batalii. Budynki podziurawione przez pociski, ostrzeżenia o polach minowych, całe opuszczone wsie. Przykry widok. Ale wojna nigdy nie jest radosna. Jak widać, podróżując poznajemy również historię odwiedzanych krajów. Jadąc na rowerze mamy na to aż nadto czasu. I to jest najpiękniejsze w podróżach rowerowych. W normalnym życiu śpieszymy się wszędzie, zegarek towarzyszy przez cały dzień. Podczas wyjazdu nie wiesz jaki jest dzień tygodnia, która godzina. Za to czujesz, że żyjesz!