Wpisy archiwalne Lipiec, 2013, strona 1 | Karmelito.bikestats.pl Rower to jest świat

Info

avatar Blog prowadzi Karmelito z miasta Kraków. Przejechałem 5165.63 kilometrów Moja prędkość średnia wynosi 18.05 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Karmelito.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:2528.78 km (w terenie 70.00 km; 2.77%)
Czas w ruchu:134:21
Średnia prędkość:18.82 km/h
Suma podjazdów:21165 m
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:114.94 km i 6h 06m
Więcej statystyk
  • DST 97.95km
  • Czas 05:36
  • VAVG 17.49km/h
  • Temperatura 39.0°C
  • Podjazdy 1225m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 22 - Przecież tak się nie da!

Środa, 31 lipca 2013 · dodano: 19.09.2013 | Komentarze 1

Rano, wiatr troszkę zelżał, ale wcale nie jest dobrze. Zbieramy się do wyjazdu, ale oczywiście po takiej nocy, szczęście nie może Nam dopisać. A zwłaszcza mi. Dętka... Jak to sie dzieje, że znów jest pusta? Zmieniam, sprawdzam czy coś nie utkwiło w oponie - czysto! Napompowałem mocno i? Po 10 min nagle huk i świst. Co to? Dętka pękła w stojącym rowerze. No przecież mnie zaraz trafi! Zmieniam na kolejną. Co z tą nie tak? Wentyl wpuszcza powietrze tylko do pewnego momentu... Krew się we mnie gotuje! Na szczęście dziś gospodarz nie zawiódł. Gdyby nie On to byłoby ciężko. Jego znajomy jadąc rano do pracy może wziąć mnie dostawczakiem do Dubrovnika pod sklep rowerowy. Tomek wyjeżdża wcześniej sam, ja jeszcze godzinkę musze poczekać na transport. O 9:30 jestem pod sklepem, zaopatruje się w nową oponę, 2 dętki i oby to był koniec problemów z ogumieniem, bo to psuje całą przyjemność podróży. Okazało się, że było warto wydać te 220 kun. Do samego powrotu wszystko się sprawdziło. Po 10 dołączam do Tomka u wrót do starego Dubrovnika. Pełno tam schodów, dlatego zwiedzamy go na zmianę. Gdy wchodzi się w te wąskie uliczki, czuje się niesamowity klimat. Mają swój urok! I te schody... Aż nogi bolą. Stare miasto podoba mi sie bardzo, ale tylko tam gdzie jest cisza i spokój. Nie lubię hałasu, masy turystów, wolę spokojnie się przejść wąskimi starymi uliczkami. Koło południa wyjeżdżamy z miasta w kierunku Splitu. Od razu rzuca się w oczy masa polskich aut. Generalnie ruch na tej drodze niesamowity. Niestety autostrady tu jeszcze nie ma i wszyscy ciągną tędy., ale alternatywnej drogi nie ma. Musimy się przemęczyć. Niedługo dojeżdżamy do granicy z Bośnią i Hercegowiną, ale będziemy tam tylko przez moment, ponieważ ten kraj ma dostęp do morza na przestrzeni tylko 9 kilometrów. Już w Chorwacji spotykamy wielu sakwiarzy: 5 szwajcarów oraz dwie polskie wyprawy. Jedna grupka to 3 osobowa rodzina, a druga to dwóch studentów, wszyscy z Warszawy. Pod wieczór odbijamy od morza. Dojeżdżamy do Opuzen, myśleliśmy że w tak małej i ładnie wyglądającej miejscowości z łatwością znajdziemy nocleg. Niestety nie było tak łatwo. Przejechaliśmy miasteczko wzdłuż i wszerz. W końcu, kiedy robiło się już ciemno, mieszkaniec wskazał Nam miejsce na wzgórzu między cmentarzem a ruinami zamku. No to będzie ciekawie. Gdy już się rozłożyliśmy, podchodzi do Nas mężczyzna. Okazuje się, że jest strażakiem i skończył właśnie zmianę w pracy. W ruinach znajduje się miejsce obserwacyjne, aby wcześnie móc reagować na pożar. Strażak ten uświadomił Nam, że nie możemy tutaj spać, ponieważ dwa lata temu pewien Słowak również się tutaj rozbił i jakiś niegościnny mieszkaniec powiadomił o tym policję . Pokazał Nam również miejsce w samych ruinach, gdzie bezpiecznie możemy postawić namiot. Operacja ciężka logistycznie, ale po 15 minutach już wszystko przeniesione. Jeszcze tylko szybka kąpiel i idziemy spać.


Dubrovnik - okolice starego miasta © Karmelito


Ale tu wąsko! © Karmelito


Całe stare miasto poprzecinane takimi "ulicami" © Karmelito


Boczne uliczki, bez gwaru, turystów, są znacznie bardziej urokliwe © Karmelito


Pełno turystów? Zwijam się stąd! © Karmelito


Czemu tak stromo? Aż ciężko się wychodzi © Karmelito


A nocować można tak... Kto pomysłowemu zabroni? © Karmelito


Jeszcze tu kiedyś przyjadę! © Karmelito


Każda kolejna przerwa wiążę się z plażą, oto jedna z nich © Karmelito


Po takich widokach chyba zacznę swoją przygodę z żaglami, ale o rowerze nie zapomnę oczywiście! © Karmelito


Świat widziany z namiotu © Karmelito


Dobranoc! © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 108.14km
  • Czas 05:57
  • VAVG 18.17km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 1145m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 21 - Zatoka Kotorska

Wtorek, 30 lipca 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 0

Dziś wstajemy punktualnie o 7, ponieważ chcemy podjechać na słynny punkt widokowy na Kotor przed największymi upałami. Spodziewaliśmy się czegoś cięższego, a tu niespodzianka - większość wspinaczki w lesie, nachylenie nie jest duże. Dojeżdżamy do widoczku, coś wspaniałego! Zrobiliśmy sobie całą sesje zdjęciową w okolicy, która wykończyła moją pierwszą kartę w aparacie(16gb). Zostało jeszcze całe 8gb do zużycia. Na zjeździe do Kotoru spotykamy kanadyjską parę, która przyleciała do Europy, aby właśnie rowerem zwiedzić nasze europejskie zakątki. Kotor - miasto jak miasto, ładne ale pełno turystów i tu nowość - pierwszy raz od trasy Transfogaraskiej widzimy polskie auta. Droga w około zatoki jest bardzo płaska, często tuż nad wodą, ale wystarczy spojrzeć w bok, a ujrzy się potężne masywy górskie, dosłownie wyłaniające się z wody. Góry i morze to chyba najlepsze połączenie jakie może być, najpiękniejsze. Gdy straciliśmy z oczu morze, upał nagle uderzył ze zdwojoną siłą. Nawet dętka tego nie wytrzymała .Teraz to już nie wiem... Chyba klej do łatek nie wytrzymuje tych temperatur, bo tylu gum nie da się łapać! Parę kilometrów dalej, okazuje się że wymieniona dętka też nie spełnia swojego zadania. No przecież zaraz mnie coś trafi! Dłuższy postój obowiązkowy. W pobliskim biurze pożyczam wiadro i testuję dętki. Co się da to kleję, a pozostałe nie wróżące nic dobrego wyrzucam. W Dubrovniku będę musiał sie zaopatrzyć w nowy zapas, bo ewidentnie łatki nie są dobrym rozwiązaniem na ten klimat. Do granicy chorwackiej coraz bliżej, ale musimy się zmagać z mocnym wiatrem w twarz. Za granicą oczywiście to samo, a co najgorsze nie ma plaż! Raz na ruski rok zdarza sie coś, ale trzeba przejechać wysoki pas gór... Takim sposobem cały czas zmagając się z wiatrem docieramy do marketu, gdzie ceny mnie porażają. Woda 1,5litra 6 kun(ok 3,60), piwo 7 kun(4,20) plus 1 kuna kaucji! Powoli zbliża się wieczór, więc rozpoczynamy poszukiwania. Niestety nikt nas nie chce przyjąć. Postanawiamy zjechać do Cavcat, tam na osiedlu domków udaje się znaleźć miejsce. Na podmurówce, więc nie ma jak wbić śledzi, ale może nie będzie jakoś strasznie wiało w nocy... Później się okaże, że będzie całkiem odwrotnie. Po rozbiciu chcemy już jechać na plażę, żeby się wykąpać, gdy nagle gospodarz prosi Nas o pomoc - zasypywanie łopatą przyłącza energetycznego. Trochę pomogliśmy, ale powoli już się zaczynamy denerwować, przecież nie przyjechaliśmy tu pracować, a zaraz zrobi się ciemno, podczas gdy jesteśmy cali w pyle. Rozumiem, że można pomóc, nawet z chęcią to robimy, ale ciągnięcie do łopaty po całym dniu pedałowania nie jest zbyt miłe. "Plaża" w Cavcat okazuje się być zwykłą mariną żeglarską. Myjemy się pod prysznicem na wybrzeżu i wracamy do namiotu. Teraz czas na posiłek, jak zawsze makaron z sosem :) Tomek czasem narzeka na jednorodność pożywienia, ale ja jakoś nie mam z tym problemów. Chyba już nic nie pozostało, tylko iść spać. Tylko jak tu spać? Wieczorem zrywa sie potężny wiatr. Czemu akurat dziś? Sytuację, kiedy ten jedyny raz nie mamy możliwość wbicia śledzi wykorzystuje przyroda. Wieje niesamowicie, całą noc! Wygina namiot w każdą możliwą stronę. Nic nie możemy zrobić, możemy tylko siedzieć w środku bo bez Nas pofrunie. Śpię może 2 godziny nad ranem . Męcząca noc...


Widok na zatokę kotorską - jeden z żelaznych punktów podróży © Karmelito


Nawet nad morzem towarzyszą Nam serpentyny :P © Karmelito


Im wyżej tym ciekawiej © Karmelito


"Dziewczyny lubią brąz" © Karmelito


Na trasie spotykamy parę Kanadyjczyków © Karmelito


Mury zamku w Kotorze © Karmelito


Mam takiego kaktusa nawet w domu! © Karmelito


Chciałoby się tu zostać na wieczność © Karmelito


Którędy na Sopot? © Karmelito


Imponujące połączenie, góry-morze © Karmelito


Chorwacja! Sporo czasu tu spędzimy © Karmelito


Nocujemy w Cavcat © Karmelito


Zachód słońca w marinie w Cavcat © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 70.95km
  • Czas 03:43
  • VAVG 19.09km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Podjazdy 824m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 20 - Słodkie lenistwo

Poniedziałek, 29 lipca 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 0

Rano nie spieszymy się, robimy dziś bardziej leniwy dzień. W końcu dotarliśmy do morza! Musimy z niego trochę skorzystać, a nie tylko jazda i jazda. Poranna trasa do Baru jest urzekająca. Góry i morze doskonale współgrają ze sobą. Fakt, że jedziemy cały czas góra-dół, ale przepiękne widoki rekompensują nasz wysiłek. Tunele są sporym ułatwieniem dla Nas. Po 30km dojeżdżamy do plaży w Barze. Rozkładamy się w niezatłoczonej części kamienisto-piaszczystej plaży. Upał przeokropny, ale woda... Cudowna! W odległości 50m od brzegu, można zauważyć na dnie jeżowce, dla mnie zupełnie nowy i ciekawy widok. Godzinkę później dołącza do Nas kuzyn Tomka z dziewczyną. Co za historia! Poprzedniego dnia przekraczając granicę albańsko-czarnogórską, Tomek dostał sms'a z informacją, że jego kuzyn jest na wczasach w Barze. Co za zbieg okoliczności, że przed wyjazdem podczas sesji próbowali się umówić w Krakowie do baru... Ale na piwo :) Do 15:30 plażujemy, upał jest niemiłosierny, bez morza można by zdechnąć. Ogarnęło Nas ogromne lenistwo. Ale trzeba się jednak ruszyć. Jedzie się wręcz okropnie. Człowiek łatwo przyzwyczaja się do przyjemności. A tutaj spore podjazdy, zero wiatru, 40 lub więcej stopni. Ale morze, wyspy wzdłuż wybrzeża, przepiękne. Coś cudownego, pierwszy raz jestem nad tego typu wybrzeżem. A ta woda! taka czyściutka, to jest to czego potrzebowaliśmy, po górskich wspinaczkach. Noclegu zaczynamy szukać za Budvą. Niestety w okolicy jest kilka campingów i wszyscy potencjalni gospodarze odsyłają Nas właśnie tam... No cóż, musimy przeboleć 5 euro na głowę. I tak był to pierwszy i ostatni płatny nocleg w czasie wyprawy. Na polu namiotowym dostajemy od sąsiadów Słowaków coś w stylu pączków. Łazienki na campingu pozostawiają wiele do życzenia. Prysznicem nazywają baterię prysznicową zamontowaną w toalecie koło klozetu... Nie ma miejsca zbytnio jak się ruszyć nawet. Pomimo leniwego, niemęczącego dnia szybko idę spać. Jutro zaliczymy kolejny żelazny punkt podróży - cudowny widok na zatokę Kotorską. Dobranoc wszystkim :)



Góry wchodzą w morze © Karmelito


Pierwsze widoki z drogi na morze © Karmelito


Prawie pusty odcinek plaży... bierzemy to! © Karmelito


To jest dokładnie to na co tyle czekalismy © Karmelito


Jak tu się nie zakochać w tym wybrzeżu? © Karmelito


Mógłbym tam zamieszkać w jakiejś pustelni © Karmelito


Jak Oni to robią, że wszędzie tak pięknie? © Karmelito


Pierwszy i ostatni płatny nocleg - camping Jaz koło Budvy © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 116.24km
  • Czas 06:15
  • VAVG 18.60km/h
  • Temperatura 43.0°C
  • Podjazdy 949m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 19 - Nareszcie upragnione morze!

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 08.09.2013 | Komentarze 0

Rano wstajemy wcześnie, szybko robimy swoje i już przed 7 jesteśmy w drodze. Całkiem przyjemnie się jedzie, słońce jeszcze nie przypieka, droga z tendencją spadkową. Do czasu... Ponieważ jak już wielokrotnie powtarzałem, za każdym zjazdem pojawia sie podjazd i to całkiem spory. Widoki są tak samo niesamowite jak w poprzednich dniach. Im bliżej południa tym temperatura rośnie i to w zastraszającym tempie. Po długich dniach górskiej jazdy zjeżdżamy w końcu do nizinnego Szkoderu. Szukamy tam marketu, aby wydać albańskie pieniądze. Nie ma żadnego marketu w 90-tysięcznym mieście! Wszędzie same małe sklepy. Niesamowite. Po zakupach kierujemy się na granicę z Czarnogórą. Upał jest nie do opisania, chyba jeszcze takiego nie było. Tuż przed granicą natrafiamy na 2 kilometrowy korek. Dlatego kocham rower, korki Nam nie straszne. Na granicy bezproblemowo, jedziemy dalej. Nad morze ciągnie Nas już niesamowicie, ale gorąc... skwar! Musimy robić często przerwy, ponieważ przy 48 stopniach prawie nie da się jechać. Czemu znów podjazdy? No tak... zapomniałem. Przecież tutaj góry wchodzą prosto do morza. Żeby się do niego dostać trzeba znów się sporo napedałować. Ulcinj wita Nas wielkim tłumem ludzi na plaży. Kąpiemy się 2 razy i decydujemy pojechać na pobliską plaże Valdanos, ponieważ taki tłok zupełnie Nam nie odpowiada. Po kolejnych podjazdach ukazuje się Nam śliczna zatoczka. Plażowiczów już nie taka masa. Znacznie bardziej przyjemnie, jest tylko jeden minus - kamienie. Na plaży zaczepia Nas pewien mieszkaniec Kosowa. Również jeździ sporo na rowerze, chwilę rozmawiamy, wymieniamy się doświadczeniami. Przynosi Nam trochę soku(co za odmiana po dniach wodą smakujących). Upał nadal trzyma, co chwilę chłodzimy się w morzu. Jak długo czekaliśmy na taki odpoczynek. Nie trwa on jednak zbyt długo. Powoli zbieramy się do wyjazdu z zatoczki i poszukiwania noclegu. Wpierw jednak trzeba wjechać na 200m , żeby wydostać się do cywilizacji. Po dłuższym odpoczynku i pływaniu, jest to cos okropnego. W pierwszej miejscowości po zjeździe rozpoczynamy polowanie na kawałek trawy pod namiot. Za pierwszym razem trafiliśmy cudownie. Gospodyni postraszyła Nas, że tu węże się często pokazują, ale my tam się węży (chyba) nie boimy. Dzięki temu mieliśmy jedną z największych wyżerek podczas wyjazdu. Dostaliśmy 10 ryb z grilla, jajka, ser biały, chleb, mnóstwo oliwek, pomidorów, papryki i na deser ciasteczka oraz wielką misę owoców. Nie daliśmy rady wszystkiego zjeść... Nie było szans. Objedzeni jak ostatnie świnie idziemy spać.


Dziś chyba jednak nie będzie samych zjazdów © Karmelito


Na razie serpentyny w dół a później © Karmelito


Jakie cuda potrafi wyrzeźbić płynąca woda © Karmelito


Meczet w Szkoderze © Karmelito


Czarnogóra - kraj nr 10 na naszej drodze © Karmelito


Przepełniona plaża w Ulcinj © Karmelito


Piękna zatoka, a w dole plaża Valdanos © Karmelito


Mniej ludzi, od razu przyjemniej! © Karmelito


Leżaki oczywiście płatne :) © Karmelito


Żeby wydostać się z plaży na główną drogę, trzeba podjechać z 0 na 200m n.p.m © Karmelito


Ale wyżerka! Nie daliśmy rady zjeść wszystkiego © Karmelito


Widzicie jakieś węże? Bo my nie :D © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 92.19km
  • Czas 05:50
  • VAVG 15.80km/h
  • Temperatura 40.0°C
  • Podjazdy 2101m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 18 - Trzeci dzień wielkich gór

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 06.09.2013 | Komentarze 0

Rano czujemy trudy dnia poprzedniego. Zbieramy się dość ospale. W Kukesu robimy zakupy przed ciężkim dniem. W południe praży 40 stopni. Jakby tego było mało, trasa wygląda następująco: 300-500m serpentynami w górę, następnie zjazd, znów kilkaset metrów w górę, zjazd i znów podjazd, katorga! Wynagradzają to cudowne widoki na dziewicze góry. Na jednym z szybkich zjazdów nie zauważam dziury i bęc... Podwójny snake. Czegoś takiego jeszcze nie miałem. Tomek jedzie gdzieś z przodu, staram się go poinformować o awarii, ale komórka odmawia posłuszeństwa. No cóż, zabieram się do naprawy, gdy zatrzymuje się obok mnie auto. Para z Litwy oferuje mi podwiezienie. Oczywiście korzystam z oferty. Po drodze na szczyt spotykamy Tomka, informuję go o sytuacji i jadę autem dalej na szczyt, aby mieć trochę czasu na naprawę, zanim Tomek mnie dogoni. W aucie, od moich wybawców dostaję winogrona, brzoskwinie i taki sam zestaw dla kolegi. Na szczycie zmieniam i łatam dętki. W międzyczasie Tomek dojeżdża do mnie i po chwili ruszamy dalej. Spodziewaliśmy się, że to będzie już ostatni duży podjazd tego dnia, ależ skąd! Gór mamy już serdecznie dość, choć są przepiękne. Trzy dni z przewyższeniami 2000m każdy, to dla Nas lekka przesada. W końcu dojeżdżamy do Puke, gdzie szukamy noclegu. Praktycznie nikt tu nie mówi po angielsku ,ani niemiecku. Życie ratuje nam Anglik, który zna tutejszy język i pyta się przechodzących ludzi, czy nie mogą Nam pomóc. Jeden starszy mężczyzna oferuje swój ogródek. Mamy u Niego również prysznic, dostajemy coca-colę. Ten nocleg ma jednak też minusa... Gospodarze wyjeżdżają wcześnie do pracy, więc musimy się zrywać rano ze snu. Jutro rajd na morze!



Poranek przed kolejnym dniem z cyklu: góry, góry gdzie są chmury? © Karmelito


Jezioro koło Kukesu © Karmelito


Lepiej nie widzieć gdzie się jedzie © Karmelito


Jak dobrze że dziś już jest asfalt © Karmelito


Ponownie skały, droga, przepaść, tym razem jednak są jeszcze barierki bezpieczeństwa © Karmelito


Opis jest chyba zbędny © Karmelito


Stamtąd przybywamy! © Karmelito


W oddali jezioro Kukes, gdzie byliśmy 2 godziny wczesniej © Karmelito


Natura jak zawsze oryginalna © Karmelito


Chwilami mamy dość gór, pomimo ich piękna © Karmelito


Albańskie góry to dla mnie bezsprzecznie najpiękniejsze miejsce w jakim byłem © Karmelito


Widok serpentyn powoduje chwile zwątpienia © Karmelito


Potęga natury © Karmelito


Niekończące się góry © Karmelito


Dzisiejszy nocleg w Puke © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 110.22km
  • Teren 70.00km
  • Czas 08:27
  • VAVG 13.04km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 1725m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 17 - "nigdy więcej nie jedziemy drogą bez asfaltu!" czyli hardcore w najlepszym wydaniu

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 04.09.2013 | Komentarze 1

Rano znów zaznajemy gościnności bałkańskich mieszkańców. Na śniadanie wafelki, chipsy i herbata. Co prawda nie najadamy się tym zbytnio, ale liczą się chęci! Od samego rana jedziemy pod górę. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do granicy albańskiej. Szybko i bezproblemowo ją przekraczamy i przed nami świetna asfaltowa droga. Chwilami na podjazdach nachylenie sięga 11 promili. Już w przedpołudniowym słońcu ciężko się jedzie. Wiemy, że przed Nami prawdopodobnie najtrudniejszy odcinek z całej wyprawy, a słońce nie będzie naszym sprzymierzeńcem. W Peshkopi zmieniamy euro na lokalne leki. Szukamy marketu, lecz takie wynalazki zachodu jeszcze tu nie dotarły. Wszędzie są tylko małe lokalne sklepiki. Czekając na Tomka, pilnując rowerów, zauważam po drugiej stronie ulicy rzeźnika zabijającego kozy... Nie jest to zbyt przyjemny widok... Po zakupach jedziemy więc dalej. Spotykamy starszego Francuza na rowerze, który jedzie również do Kukesu, lecz On wybiera łatwiejszą, asfaltową drogę. My żądni przygód szarpiemy się na żwir i kamienie. Ale zanim tam dojedziemy czeka Nas spory zjazd do rzeki, wzdłuż której będziemy jechać cały dzień. Zaraz przed mostem zauważamy w dole nad rzeką leżaki. Kąpielisko! Zważywszy na panujący upał, nie minęła setna sekundy, a już podjęliśmy decyzję o ochłodzeniu się w górskiej, rwącej rzece. Po półgodzinnej przerwie ruszamy dalej. Zaraz za mostem zaczyna sie zabawa... Po kilku kilometrach już mamy dość... A przed nami jeszcze prawie 70km... Jechać się nie da! Skutecznie powstrzymują Nas wystające z drogi kamienie. Prędkość na podjazdach nie przekracza 12km/h, a na zjazdach 16km/h. Koło można zniszczyć na takiej drodze. Za to jakie fenomenalne widoki. Coś cudownego, brak słów. Szmaragdowa rzeka wije się na dole między górami, a my wciąż podążamy zboczem. Na Nasze nieszczęście droga zjeżdża w pewnym momencie do poziomu rzeki. Znów musimy się wspinać żwirowymi serpentynami w górę... Ile można! Tomek łapie lekki kryzys. Powoli zaczyna się robić późno, a przed Nami nie wiadomo jak daleko do cywilizacji. Po 17 już nie zatrzymujemy się na odpoczynek, jedzenie ani zdjęcia tylko "pędzimy" przed siebie. Sił powoli brakuje, a rozbić się nie ma gdzie, tylko skały, droga i przepaść przed Nami. Chwilami przechodzą przez głowę myśli :"już nie mogę, rozkładamy się na środku drogi". Tym razem ja mam kryzys, gdy widzimy wijącą się drogę w oddali bez perspektyw na asfalt. W końcu po wielokrotnych zjazdach i podjazdach(padł rekord nachylenia na drodze żwirowej - 13 promili). Ale co to? Metalowe barierki na horyzoncie, to na pewno asfalt! Dostaliśmy nagle mocy w nogach. Tak! Tak! Tak! Uffff już naprawdę zwątpiłem w to, że dziś wyjedziemy z tej drogi. Czeka Nas jeszcze podjazd, ale na asfalcie już rower prawie sam podjeżdża :) W końcu zjazd do Kukesu. Robi się ciemno, pytamy o nocleg.Z początku idzie ciężko. Jeden kierowca zatrzymał się i pyta co się dzieje. Gdy dowiaduje się o Naszej potrzebie, dzwoni do kuzyna, który ma firmę w Kukesu. Okazuje się, że nie ma problemu, abyśmy rozbili się w jej pobliżu. Podążamy przez dobre kilka kilometrów za autem, już zupełnie po ciemku. Rozbijamy się, jemy zasłużony posiłek. Niestety nie mamy bieżącej wody, więc prowizorycznie myjemy się w niewielkiej ilości wody z butelki. Rower, sakwy, wszystko jest całe w pyle. Ale nie zwracamy na to uwagi. Wszystko czego teraz chcemy to sen.



Od pewnego czasu namiot to już standard, gdzie te czasu spania na łóżku w Rumunii czy Serbii? © Karmelito


Poranne widoki straszą, gdzieś po tych górach będziemy hasać :D © Karmelito


W Albanii spędzimy najbliższe 2,5 dnia © Karmelito


Piękny asfalt do Peshkopi, ale podjazdów po 11 promili też nie brakuje © Karmelito


Czuć respekt... Potęgę © Karmelito


Rzeźnicy pracują nawet na ulicy w Peshkopi © Karmelito


Tyle się namęczyliśmy na podjazdach, żeby teraz zjeżdżać do doliny rzeki © Karmelito


Pyszny zapychacz żołądka :) © Karmelito


Gdzieś tamtymi zboczami będziemy jechać, zatrważająca myśl! © Karmelito


Przyjemny odpoczynek i kąpiel w górskiej rzece dodaje Nam sił © Karmelito


Pierwsze kilometry są ciężkie, ale to nic w porównaniu do tego co Nas czeka dalej © Karmelito


Skała, droga, przepaść - nie ma niczego wiecej © Karmelito


Tutaj coś takiego jak jazda po prostej drodze nie istnieje, droga cały czas wije się zboczem © Karmelito


Muzeum na kółkach :) © Karmelito


Szmaragdowy kolor rzeki cudownie współgra z resztą krajobrazu © Karmelito


Dla takich widoków warto jechać choćby na koniec świata © Karmelito


I jak tu jechać??? © Karmelito


Rzeka przez stulecia mocno wcięła się wgłąb © Karmelito


Jesteśmy już dosyć wysoko © Karmelito


Stamtąd przyjechaliśmy © Karmelito


Podziwiam te osiołki! Nie wiadomo skąd nagle zszedł z gór, nigdzie nie ma drogi, nic innego tam się nie sprawdza tylko poczciwy osiołek © Karmelito


Czemu za jakie grzechy? Za rzeką znów przeprawa przez góry © Karmelito


Jak zwykle serpentyny żwirowe, milion kalorii spalonych i znów wznosimy się na sporą wysokość © Karmelito


Gdzie nie spojrzymy tam góry © Karmelito


Zaraz zjeżdżamy w dół a na horyzoncie kolejny podjazd... Ileż można? © Karmelito


Robi się już ciemno... Gdzie tu się rozbić? © Karmelito


Hurrrrrrraaaaaaaa, asfalt to luksus! dopiero teraz go naprawdę doceniam © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 117.95km
  • Czas 06:27
  • VAVG 18.29km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 1354m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 16 - Park Narodowy Mavrovo

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 03.09.2013 | Komentarze 0

Rano wstajemy o normalnej porze. Robimy pamiątkowe zdjęcia z Naszym gospodarze, dostajemy od Niego albańską flagę na rower. Oczywiście przypinam ją sobie do sakw i wyjeżdżamy. Od rana jedziemy cały czas pod górę, upał już daje się we znaki. Koło południa zbliża się do magicznej bariery 40 stopni. Na szczęście nachylenie nie osiąga takich wartości, lecz chwilami nogi wyczuwają bardzo ostry opór. Jak zawsze w takich newralgicznych miejscach natrafiamy na źródełko. Kto nie jeździł po 40 stopniowym upale po górach, ten nie wie jakie to cudowne uczucie, ujrzeć to życiodajne miejsce. Żeby nie było nudno, trafiamy na żwirowy odcinek drogi, kochamy takie niespodzianki :) Ufff tylko jakieś 2km. Jeszcze 10, już po asfalcie i wjeżdżamy do Parku Narodowego Mavrovo. Znajduje się tam , pięknie umiejscowione wśród gór jezioro pokaźnych rozmiarów. Co kawałek staję, aby robić kolejne zdjęcia, to już jakaś mania! Ale nie ma co się dziwić, taaaaakie piękne widoki. Na samym końcu miejscowości Mavrovo dojeżdżamy do Kościoła w wodzie. Wygląda niesamowicie, drzewa już w nim rosną. Ale dotychczasowe widoki to nic w porównaniu z tym co zaraz ma nastąpić. Jedziemy w dalszą część trasy. Czeka Nas kilkadziesiąt km malowniczej trasy, w której przeważają zjazdy. Coś niesamowitego, to chyba najpiękniejszy zjazd w moim życiu, nawet lepszy(ze względu na nawierzchnię) i piękniejszy zjazd niż trasą Transfogaraską. Wokół góry na których widać efekty krasowienia. Coś pięknego, naprawdę polecam odwiedzić ten rejon! Po kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do jeziora Debar. Kolejne wielkie jezioro wśród gór. Coś cudownego, ciężko opisać to co widzieliśmy, dlatego w relacji z dzisiejszego dnia jest bardzo dużo zdjęć. Jeszcze kilka kilometrów i zaczynamy szukać noclegu w Debarze. Nie minęło 15 min a znaleźliśmy nocleg u miłej rodziny. Po angielsku rozmawiał tylko syn gospodarza, który po kolacji musiał iść do pracy. Właśnie! Kolacja! Znów zostajemy świetnie ugoszczeni. Kotlet, frytki, surówki, do tego arbuz i na dopchanie chleb z białym domowym serem. Łazienka na Naszym wyjeździe staje sie już standardem. Możemy także skontaktować się z Polską przez Skypa. No i czego chcieć więcej? Może tylko mikrofonu do komputera, ale i bez tego da się skomunikować, pisząc. Dobranoc :)


Warunki prawie jak w domu :) © Karmelito


Pamiątkowa fotka z gospodarzem - dostajemy flagę Albanii © Karmelito


Pozostałość po niedawnej wojnie na Bałkanach © Karmelito


Niespodzianka, żwirem pod górę, na szczęście tylko 2 kilometry © Karmelito


Przydrożne polne kwiaty © Karmelito


Pniemy się wysoko w górę © Karmelito


Park Narodowy Mavrovo - jeden z kluczowych punktów na mapie Naszej wyprawy © Karmelito


Pierwsze widoki na jezioro Mavrovo © Karmelito


Jezioro wśród gór... Coś pięknego © Karmelito


Strongman :P © Karmelito


Szczytami odległych gór poprowadzona jest granica albańsko-macedońska © Karmelito


Kościół w wodzie - Mavrovo © Karmelito


Zaczynamy przepiękny zjazd © Karmelito


Brama do raju © Karmelito


Urocza trasa wśród masywnych gór, skał © Karmelito


Dzięki temu potokowi możemy się cieszyć z pięknych widoków na zjeździe z Mavrovo © Karmelito


Otaczają Nas wielkie masywy górskie © Karmelito


Wioski wysoko na zboczach gór, życie musi być tam ciężkie © Karmelito


Jaszczurka zaczepia Nas na postoju © Karmelito


Natura zawsze tworzy najciekawsze kształty © Karmelito


Cudowny widok na górskie jezioro Debar © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 129.49km
  • Czas 06:28
  • VAVG 20.02km/h
  • Temperatura 40.0°C
  • Podjazdy 565m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 15 - Piękne Skopje i znów świetni gospodarze

Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 1

Rano wyjeżdżamy około 8:30. Pierwszy cel dnia: Prishtina. Muszę stwierdzić, że w tym mieście, stolicy, nie ma co oglądać. Przejeżdżamy byle szybciej i wyjeżdżamy w kierunku na Skopje. Droga zaraz za stolicą nie jest zbyt atrakcyjna, lecz gdy już zbliżamy się do granicy z Macedonią, góry zaczynają "napierać" na Nas. Dobrze, że jedziemy w dolinie potoku i nie mamy wiele do wspinania, a nawet przeważają zjazdy. Piękne zjazdy! Teraz już ewidentnie po roślinności można poznać klimat śródziemnomorski. Przed Skopje robimy dłuższą przerwę, ponieważ upał jest niesamowity, ponad 40 stopni, a w mieście będzie jeszcze większy. Siadamy na ławie koło stacji paliw i... Rumuni częstują Nas kotletami. I jak można ich nie kochać? Po odpoczynku, przerywanym chłodzeniem się wodą ruszamy dalej w dół. Gdy wjeżdżamy do zabytkowego centrum, od razu zakochujemy się w mieście. Wszystkie historyczne budynki w Skopje są albo świeżo po renowacji albo w jej trakcie. Świetnie to wygląda! Tyle pomników, posągów i to potężnych rozmiarów. Zwłaszcza ten Aleksandra Wielkiego robi wieeeelkie wrażenie. Skopje dostaje jeszcze jednego plusa, w końcu udało Nam się wymienić nasze dinary serbskie na inną walutę. Za miastem, mimo że jedziemy starą drogą wzdłuż autostrady, widoki są malownicze. Po 30km takiej trasy zaczynamy szukać noclegu w Zelinie. Szczęściem podróżników, już za pierwszym razem trafiamy w dziesiątkę! Warunki idealne: trawa równiutka, dostęp do prysznica i jedzenie... Na wstępie dostajemy sok i lokalne słodycze. Ale to dopiero początek. Wieczorem gospodarz zabiera Nas autem do Tetova , bierze na kebaba, lody, pokazuje okolicę. Tetovo to miasto milionerów, Ardian pokazuje Nam domy niektórych z nich. Generalnie odnośnie miasta, jestem zszokowany jakie nocne życie prowadzi to miasto. Liczy 50 tysięcy mieszkańców, a w nocy bawi się tam więcej ludzi jak w Krakowie w weekend! Na koniec dostajemy jeszcze pizze na dopchanie się i zaraz po powrocie idziemy spać.


NEW BORN of Kosovo © Karmelito


Czyżby jakaś modyfikacja McDonalds'a? © Karmelito


Czołg potrafi tak szybko jeździć? :O © Karmelito


Wjeżdżamy w góry, na szczęście czekają Nas przede wszystkim zjazdy © Karmelito


Z tamtąd przyjeżdżamy, zostawiamy Kosowo w tyle © Karmelito


Kolejny kraj, kolejne możliwości © Karmelito


W Macedonii flagi macedońskie widzieliśmy tylko na granicach i budynkach rządowych w Skopje - wszędzie indziej króluje flaga albańska © Karmelito


W końcu daje się zauważyć klimat śródziemnomorski © Karmelito



Na wjeździe do miasta wita Nas nowoczesny stadion © Karmelito


Skopje zaskakuje Nas bardzo pozytywnie pod względem pięknej zabudowy historycznej © Karmelito


Skopje - miasto posągów © Karmelito


Wszystkie zabytki w mieście są świeżo po, lub w trakcie renowacji © Karmelito


Uniwersytet w Skopje przy nadrzecznym bulwarze © Karmelito


Tak wielkiego pomnika jeszcze nigdy nie widziałem - monstrualny Aleksander Wielki © Karmelito


Łuk triumfalny w Skopje © Karmelito


Dom pamięci Matki Teresy © Karmelito


Piękne śpiewy muezinów niosą się echem po górach © Karmelito


Lokalna droga do Tetova - pusto i pięknie © Karmelito



Jutro czeka Nas przeprawa przez góry na horyzoncie © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 133.34km
  • Czas 06:46
  • VAVG 19.71km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 1288m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 14 - Nawet najlepszym zdarzają się pomyłki...

Wtorek, 23 lipca 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0

Rano, zaraz po wstaniu, idziemy na herbatkę do naszych gospodyń. Po wczorajszym obfitym wieczornym posiłku liczymy na coś więcej, a tu nie zapowiada się na nic. Idziemy więc zwijać namiot i wszystkie graty. Już z rowerem zapakowanym do podróży idziemy sie pożegnać a tu... Niespodzianka! Jednak Serbowie nie potrafią Nas zawieść. Cały stół jedzenia. Parówki, jajka smażone, ogórki, pomidory, chleb i słodkie ciasteczka. No to teraz chyba się nie ruszymy stąd :) Ale pora jechać. Żegnamy się więc, robiąc również pamiątkowe zdjęcia i w drogę. Pojechaliśmy drogą, która wydawała Nam się odpowiednia i w dobrym kierunku. Nastąpiła jednak pierwsza duża pomyłka odnośnie trasy w czasie tej podróży. Zamiast wylądować w Lebane po 20km jazdy, wjechaliśmy do Lescovat, co oznaczało nadrobienie ok 25km... Zdarza się nawet najlepszym. Około 30km za Lebane, odbijamy 10km od głównej drogi, aby zobaczyć wielki gejzer, który zachwalał ostatniego wieczoru Nasz gospodarz. Jak coś idzie źle, to na całej linii. Okazuje się, że jest tam tylko basen i źródełka z wodami leczniczymi, a Nasz gejzer jest "nieczynny". Nadrabiamy ponownie trochę kilometrów. No to jedziemy dalej na Prishtinę. Nasza trasa wiedzie główną drogą między trzecim co do wielkości miastem Serbii - Niszem, a stolicą Kosowa - Prishtiną. Panuje tu niesamowity ruch - zerowy. Jeśli stwierdzę, że w ciągu 2-3 godzin jazdy minęło Nas więcej jak 5 aut to chyba skłamię. Droga cały czas pnie sie do góry, aby kilka kilometrów przed granicą wyskoczyć pionowo w górę. Ciężko się podjeżdża, temperatura Nam nie sprzyja. Za to widoki... Góry i tylko góry, puste, dzikie. No i jak zawsze w kryzysowych momentach ŹRÓDEŁKO! Jak ja uwielbiam pomysłodawców każdego z nich... Bez nich byłoby ciężko. A woda dobra, zimna uhhh. Od razu czuć przypływ mocy. Jeszcze kawałek i granica. Po Serbskiej stronie spokojnie z uśmiechem, porozmawialiśmy chwilę z celnikami, pożartowaliśmy i udaliśmy się w kierunku kosowskiego posterunku. Tu już gorzej,celnik każe otwierać bagaż, przepytuje gdzie jedziemy, czy mamy zarezerwowany hotel, ile mamy przy sobie waluty. Okazuje się, że my biedni podróżnicy mamy zbyt mało aby wjechać do kraju, na szczęście celnik pozwala Nam jechać dalej. Ufff. Za granicą jeszcze kawałek pod górę i... Jaki zjazd! Nowiutki asfalt! Tylko serpentyny ograniczyły mój nowy rekord prędkości do "zaledwie" 72,8km/h. Jak to zazwyczaj bywa, po zjeździe następuje podjazd. Tym razem nie mogło być inaczej! Na dziś już mamy dosyć, ale trzeba dojechać do cywilizacji. Ile jeszcze pod górę? Ciężkie są podjazdy na koniec dnia. Na ostatnim ostrym zjeździe znów pobijam rekord prędkości, tym razem 73,4km/h. Powoli zbliżamy się do stolicy, więc zaczynamy szukać noclegu. Jest ciężko, domy duże z ogrodami, ale ludzie niechętni Nas przyjąć. Jedna kobieta nawet mówi, że nikt Nas na pewno nie wpuści na posesję. Bardzo Nas to podbudowało... Próbujemy dalej. Dziwnie się tu czujemy, dzieci widać , że się z Nas śmieją. Pierwszy i ostatni raz coś takiego się zdarzyło. Nocleg znajdujemy na polu niedaleko domu, pod mirabelką. Podczas rozkładania namiotu podchodzi do Nas grupka 3 okolicznych mieszkańców, wpatrują się w każdy Nasz ruch. Czujemy się jak w jakimś Big Brotherze. Na szczęście ta "zabawa" szybko im się nudzi i możemy w spokoju przygotować się do snu.



Nasze serbskie gospodynie :) © Karmelito


Zamiast wielkiego gejzera zastaliśmy taki widok © Karmelito


Żółw partyzant idzie do Kosowa - zostało mu tylko kilka kilometrów © Karmelito


Główna droga Nisz - Prishtina, ruch samochodowy dąży do 0 © Karmelito


Za jakie grzechy? © Karmelito


Cały dzień towarzyszą Nam dzikie góry © Karmelito


Wjeżdżamy do Kosowa, 7 kraju na trasie- oby ta liczba okazała się szczęśliwa © Karmelito


Po każdym podjeździe następuje zjazd © Karmelito


Nowiutki asfalt aż do samej stolicy © Karmelito


Święte krowy © Karmelito


Nocleg pod mirabelką © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013


  • DST 117.86km
  • Czas 06:05
  • VAVG 19.37km/h
  • Temperatura 37.0°C
  • Podjazdy 934m
  • Sprzęt Diplomat
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dzień 13 - Ile można jechać po płaskim? Czas na zmianę!

Poniedziałek, 22 lipca 2013 · dodano: 29.08.2013 | Komentarze 0

Rano na śniadanie Nasza gospodyni podaje lokalną potrawę - gibanicę. Są to upieczone paski ciasta z jajkami i serem. Do tego pijemy jogurt naturalny. Trochę bez smaku, ale nie narzekamy. Na drogę dostajemy owoce: jabłka i gruszki. Już się zbieramy gdy... Okazuje się, że wczoraj opierając rower o ścianę postawiłem go centralnie na gwoździu. Zdarza się, zabieram się do wymiany dętki - 15 min i zbieramy się do drogi. Zaraz za Knjazevac zaczyna sie duży podjazd, o którym mówił nam Martin. Około 500m w pionie. Generalnie Martin mówił, że cała droga do Niszu i za nim również jest mocno pofalowana, na szczęście okazało się, że w Naszej skali trudności nie jest aż taka zła. Fakt, że podjazd na przełęcz Tresibaba był trochę ciężki, ale raczej ze względu na upał, a nie nachylenie. Za przełęczą trasa mocno wije się to w dół to w górę, lecz im bliżej Niszu tym bardziej płasko. W mieście robimy zakupy i szukamy drogi wyjazdowej na Leskovat. Jest to trudne, ponieważ prawie na żadnym ze skrzyżowań i rond nie ma ani jednego znaku, a mieszkańcy nie zawsze znają tą starą drogę i kierowali Nas na autostradę. Po kilkunastu chyba przepytanych osobach, w końcu udało Nam się wjechać na odpowiednią, płytową, zupełnie pustą drogę. Parę kilometrów dalej przerwa na... śliwki. Tak! Jeszcze się Nam o dziwo nie znudziły. Około 17 robimy kolejną przerwę lecz tym razem na Jelenia. Pyszne serbskie piwo - polecam! Jednak Jelonek ma to do siebie że rozleniwia i z trudem zmusiliśmy się do przejechania jeszcze 20km. W Bojniku szukamy noclegu. W ciągu całej wyprawy nie szukaliśmy noclegu tyle czasu, przejechaliśmy przez miejscowość chyba wszystkimi możliwymi drogami wzdłuż i wszerz i nic. Byliśmy już blisko zrezygnowania z szukania noclegu " na gospodarza" i rozbicia się na jakimś polu. Na szczęście zauważyliśmy auto na niemieckich tablicach. Tomek zagadał po niemiecku, ponieważ mi z tym językiem jakoś nie po drodze niestety. Nie było to auto gospodarzy, lecz Cygana odwiedzającego znajomych. Po krótkiej rozmowie okazało się, że możemy rozbić w sadzie obok domu. W trakcie rozkładania namiotu podszedł do Nas Cygan i wręczył Nam 1000 dinarów. Nie chcieliśmy przyjąć, ale nie dało się go przekonać do zwrotu. Zawsze to jesteśmy 10 euro do przodu :) Co jak co, ale pieniędzy się nie spodziewaliśmy na wyjeździe. Jak tylko namiot już stał, gospodarze zaprosili Nas na kolacje. Pyszna mięsno-warzywna zapiekanka. Dłuższą chwilę rozmawiamy i okazuje sie o dziwo, że są Oni pozytywnie nastawieni do Kosowa. Jak na razie Serbom, których spotkaliśmy na słowo Kosowo zaraz włączał się czerwony alarm. Ich syn studiuje w Kosovskiej Mitrovicy. Po pewnym czasie jednak musimy już iść spać, rano Nas czeka mocno górzysty dzień - granica z Kosowem.


Zostawiliśmy w dole Knjazevac © Karmelito


Ufff w końcu przełęcz! © Karmelito


No to teraz w dół :) © Karmelito


Powoli widać klimat śródziemnomorski © Karmelito


Wjeżdżamy w strefę "czerwonych dachówek" © Karmelito


Widoki zaczynają się robić bardzo ciekawe © Karmelito


Centrum Niszu © Karmelito


Brama zamku w Niszu © Karmelito


Popołudniowa przerwa na zimne piwo, coś pięknego © Karmelito


Serbskie piwo Jeleń - jedno z najlepszych jakie kiedykolwiek piłem © Karmelito


Na brak jedzenia nie możemy narzekać © Karmelito
Kategoria Bałkany 2013